Drukuj
Odsłony: 2732

Tym razem, znowu z cyklu porównań: miejsca są jak ludzie.

Są ludzie, bardzo pragnący by ich kochano dla nich samych, że musza wciąż wystawiać swoje otoczenie na próbę kłopotliwym zachowaniem; wszystko, co taki osobnik powie i zrobi, ma budzić podziw nie dlatego, żeby było istotnie godne podziwu, tylko dlatego, że to jego spostrzeżenie, jego czyn” (W. H Auden, Ręka farbiarza i inne eseje, za GW.)

Czy nie tak samo jest z miejscami? Dlatego warto raz na jakiś czas, między wycieczką do Hurgady i na Dominikanę, zatrzymać się choćby na chwilę w jakiejś rodzimej wiosce gdzieś na uboczu , wśród ludzi, którzy żyją skromnie, blisko siebie, powoli, po cichu i w spokoju wokół swojego starego kościółka.

Weźmy, na przykład, taką wioskę Kąty Bystrzyckie na Dolnym Śląsku. Kilkanaście gospodarstw po obu stronach wąskiej drogi wijącej się na dnie doliny wzdłuż górskiego potoku. Choć do miasteczka, znanego zdroju, zaledwie kilka kilometrów, to do proboszczowego serca a zwłaszcza parafialnej kasy znacznie dalej. Miejscowy kościółek z roku na rok chylił się ku upadkowi i byłby się całkiem zawalił, gdyby nie ekumeniczny upór mieszkańców. Przez kilka dziesięcioleci wyłącznie społecznym wysiłkiem – datkami i własną pracą - podtrzymali budowlę przy życiu. Niedawno, dzięki wieloletnim staraniom o dofinansowanie marszałkowskie udało im się wymienić sfatygowany poniemiecki dach i pokryć prawdziwym hiszpańskim łupkiem. Wygląda pięknie.  W dalszych planach była renowacja poniemieckich organów piszczałkowych. Miała się odbyć sumptem własnym przy wsparciu fundatorów zagranicznych. Tych, co wciąż tu przyjeżdżają pielęgnować groby przodków na przykościelnym cmentarzu. Czasem uczestniczą w specjalnych festynach  ekumenicznych. Śpiewa się tu  wtedy – lokalny chór złożony z obecnych mieszkańców i chór potomków byłych mieszkańców - pieśni kościelne i świeckie po Polsku i po niemiecku. W ludowych strojach sudeckich.

Tymczasem podczas likwidacji zacieków we wnętrzu kościoła odkryto kilkanaście średniowiecznych malowideł, które, oprócz lokalnej dumy, budzą podziw i szacunek wyblakłą kolorystyką, zatartymi konturami postaci i prostotą kompozycji. Prace konserwatorskie jednak przerwano, bo renowacja każdego malowidła to koszt 10 tysięcy złotych. I teraz trzeba wybierać: albo freski albo organy. Społeczność podzieliła się. Co tydzień po mszy w pobliskiej kawiarni a potem w domach  toczą się w spory na temat zalet, wad oraz  wzajemnych przewag malarstwa nad muzyką i vice versa.

W Kątach Bystrzyckich nie ma poza tym nic takiego, żeby zjeżdżały tu tłumy turystów i inwestorów.  Tutaj ciągłość tego, co stare, nawet jeśli nie całkiem własne,  wzbudza chyba większe zaufanie i większy szacunek niż własne ale nowe.  Wieś leży w tak odległym kącie,  że obcy trafiają  tu albo przypadkiem albo z rekomendacji tych, co trafili wcześniej. Kto raz trafił, zazwyczaj wraca ze znajomymi. Dlatego Kąty ani nie afiszują się ani nie promują. I bardzo słusznie, skoro dla zachowania własnej tożsamości, więzi i dumy, spokoju i wygody  - czyli dobrobytu i  szczęścia -  miejscowym wystarcza to, co mają.  Czy koniecznie muszą się tu zjeżdżać wszyscy i to  naraz?  Gości przyjmują życzliwie. Żyją  sobie tak zgodnie, że aż serce rośnie.  Może na tym właśnie polega ten osławiony i nie zawsze właściwie rozumiany rozwój zrównoważony?

Miejsca są jak ludzie: im częściej jeździmy do miejsc, tym częściej wracamy do ludzi. Wracamy odmienieni: spokojniejsi, bardziej uśmiechnięci i życzliwi. Choćby na chwilę.

Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg