Wzięliśmy ze schroniska szczeniaka. Drobna, brązowa suczka - gładkowłosa, długonoga, skoczna, w białych krótkich skarpetkach typu stopki. Albo w baletkach. Nazwaliśmy ją Pina. Od Piny Bausch. Nie wiem jeszcze, co Pina lubi, ale wiem, że nie powinna jeść samego „suchego”, więc kupiłem wszystkie puszki z psią karmą, jakie były w sklepie: Pretender, Teo, Chappi, Happy Dog, Carmi, Land Fleisch, vom Feinsten...

Przyznaję, że nie czytałem informacji na etykietach. Kierowałem się atrakcyjnością nazwy i grafiki. Postawiłem puszki na półce w spiżarni. Nazajutrz zawartość jednej z nich moja żona dodała do deseru, bo etykieta okazała się łudząco podobna do etykiety mleka skondensowanego. Zostałem wysłany do sklepu po mleko skondensowane. Przy okazji pojawiła się, jak zwykle, potrzeba kilku innych produktów, poprosiłem więc żonę o listę zakupów na kartce. Z powodu niedzieli trzeba było jechać do delikatesów Lewiatan. Po powrocie do domu okazało się, że nie kupiłem mleka skondensowanego. Nie figurowało na liście, gdyż, jak wyjaśniła żona, było głównym powodem mojej misji. Pojechałem raz jeszcze. Trochę wstydziłem się wracać do delikatesów, w których przed chwilą rozkosznie żartowałem z panią kasjerką. Dlatego sprawdziłem po drodze kilka innych sklepów. Były albo nieczynne, albo nie posiadały mleka skondensowanego. Po pół godzinie, okrężną drogą, wróciłem do delikatesów Lewiatan, gdzie zostałem szczęśliwym nabywcą jedynej, ostatniej puszki mleka skondensowanego w okolicy. Niedziela zaczęła się całkiem nieźle. (Chociaż kasjerka chyba mnie nie zapamiętała).

W drodze powrotnej zastanawiałem się, dlaczego Polska Sieć Handlowa, do której należą nasze delikatesy nazywa się „Lewiatan – Twój dobry sąsiad”, skoro lewiatan to „istota o wijącym się ciele”, legendarny biblijny potwór morski , wcielenie szatana. Tak też zrozumiałem tytuł nominowanego do Oskara rosyjskiego filmu Andrieja Zwiagincewa. Tymczasem nazwę Lewiatan nosi także Konfederacja Polskich Pracodawców Prywatnych pod przewodnictwem Henryki Bochniarz. Nazwa Konfederacji nawiązuje zapewne do dzieła Thomasa Hobbesa pt. „Lewiatan” z 1651 roku, gdzie brytyjski filozof wyłożył swoją teorię umowy społecznej. Należy uważać, żeby nie pomylić tych dwóch porządków.

Po śniadaniu oddałem się lekturze pierwszego numeru polskiej edycji amerykańskiego dwumiesięcznika „Esquire”. Pismo przeznaczone jest dla mężczyzn „w wieku 30 – 50 lat z wyższym wykształceniem i wysokimi zarobkami”. Niedokładnie mieszczę się w targecie, tym bardziej byłem więc ciekaw, co proponuje polska edycja znanego magazynu, w którym publikowali niegdyś Hemingway, Faulkner, Steinback i Capote. U nas publikują tymczasem Grzegorz Piątek i Rafał Stec. Można przeczytać m.in. o skuteczności kilku rodzajów podrywu, poznać osiem rzeczy, które kobiety robią lepiej od mężczyzn (np. lepiej walczą w kisielu) lub nauczyć się jak interpretować kobiecą bieliznę. W modzie męskiej trwa spór między brodatym drwalem (lumberman) i dżentelmenem. Jest także rozmowa z Sir Michael’em Cane’em i ciekawy wywiad z Dawidem Ogrodnikiem, a Paweł Smoleński wspomina spotkanie z ukraińskim prozaikiem Jurijem Andruchowiczem. Warto przeczytać omówienie wystawy Andrzeja Wróblewskiego w Warszawie – choć lepiej wystawę obejrzeć osobiście. Można także rzucić okiem na dyskretnie erotyczną sesję z nieznaną mi aktorką Evangeline Lilly, zapoznać się z sylwetką nowojorskiego fotografa Alexego Lubomirskiego oraz przejrzeć jednostronicową ankietkę z dyżurnym polskim dżentelmenem – Janem Englertem. Po angielsku „esquire” znaczy „wielmożny pan”. Ale kto by tam zawracał sobie głowę tłumaczeniem.

Skoro zaś o Janie Englercie mowa, to popołudniu byliśmy w Teatrze Narodowym na inscenizacji baśni Andersena pt. „Królowa Śniegu” Piotra Cieplaka. Piękne przedstawienie, nie tylko dla dzieci. Jaka szkoda, że z wyłożonej marmurami narodowej toalety męskiej waliło zepsutą kanalizacją. A mówią, że noblesse oblige, szlachectwo zobowiązuje.

Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg