Nasze polskie media publiczne, w szczególności telewizja, od lat przypominają ladacznicę w podeszłym wieku i zużytej urodzie, która przechodzi z rąk do rąk przy każdej zmiany władzy. Sfatygowana i spustoszona po wielu przejściach, zdeformowana operacjami plastycznymi, poznaczona bliznami – po prostu brzydka. A jednak, mimo to – a może właśnie dlatego - nadal intrygująca, na swój sposób pociągająca, nadal cieszy się powodzeniem.

Kto bywał na Woronicza, zwłaszcza jako gość, a nie pracownik, ten przyzna, że widać tam, słychać i czuć ślady, echa i stęchły zapach minionych epok. Dopóki jednak podstarzała i umęczona utrzymanka trzyma się na nogach, jej właściciele, niczym sutenerzy, zbijają swój niecny kapitał bezlitośnie wyciskając z ofiary ile się da. Trudno przecież zrezygnować z możliwości dotarcia do najbardziej intymnych potrzeb, miejsc i chwil oraz myśli potencjalnego elektoratu.

A to, rzecz jasna, staje się z roku na rok i z kadencji na kadencję coraz trudniejsze. Wprawdzie nasza dama lekkich, łatwych i przyjemnych obyczajów wciąż może liczyć na klientelę wierną swym przeciętnym potrzebom i niewielkim wymaganiom, ale widownia jest kapryśna, ewoluuje, łatwo się zraża i odchodzi. Z jednej strony starzeje się, z drugiej dorośleje, więc zmienia poglądy i upodobania, a z trzeciej wybiera Internet. Z czwartej zaś, na rynku pojawiają się nowe, młodsze, bardziej dynamiczne i atrakcyjne konkurentki o walorach, którym niełatwo dorównać. Nic zatem dziwnego, że ostatnio kolejny właściciel zrezygnował z zabiegów kosmetycznych i zdecydował się na remont generalny, z radykalną wymianą części, oprogramowania i obsługi. Żeby zacząć wszystko od nowa. Tyle że po tak licznych przejściach niełatwo zachować dziewictwo. Jak wskazują badania, efekt jest odwrotny. I chociaż zabrano się także za badania, koszty zmiany nie przestały rosnąć.

Jak wiadomo, nie sprawdził się w Polsce abonament radiowo-telewizyjny, który nieźle funkcjonuje w kilku cywilizowanych krajach europejskich. U nas niepłacenie abonamentu dawno przestało być aktem odwagi, ponieważ jego ściągalność skurczyła się do żenującego poziomu 6-8 proc gospodarstw domowych. To mniej więcej tyle samo, ile gospodarstw w innych krajach unijnych abonamentu nie płaci. Zabrakło zarówno pozytywnej motywacji wynikającej z oferty programowej, jak też konsekwencji w egzekwowaniu obywatelskiego obowiązku. Telewizja to jednak nie to samo co tramwaj. Nadal trzeba więc dopłacać do mediów publicznych z budżetu państwa. Nie wystarczyło też wystrojenie ladacznicy w nowe modne fatałaszki – lekkie, łatwe i przyjemne programy dla mało wymagającej widowni oraz płatne reklamy, których zaletą jest przynajmniej konieczność troski o treść programu, czyli tzw. kontent, zaspokajający ( kontentujący?) potrzeby szerokiej widowni, co z kolei warunkuje opłacalność zakupu reklam. Jednak reklam wciąż było za mało na to, żeby zrobić dobry program dla wszystkich, więc oglądalność spadała, bo program był słaby. I tak w koło Macieju. 

Powstał więc pomysł „powołania” mediów narodowych. Na ich utrzymanie w patriotycznym majestacie i uniesieniu miałby się składać cały naród. Narodowa opłata audiowizualna ( 12-15 zł) byłaby doliczana do rachunku za prąd, a jej ściągalność miałyby kontrolować urzędy skarbowe. Szacuje się, że przy 80% ściągalności od ponad 17 milionów punktów poboru prądu w gospodarstwach domowych i firmach można w ten sposób zebrać do 2,5 miliarda złotych. Proste? Niestety, ponoć nadal niezgodne z konstytucją.  Co nie znaczy, że nie będzie reklam. W takiej, na przykład, Słowacji do mediów publicznych dopłaca budżet, obywatele płacą składkę od gniazdka i jeszcze chodzą reklamy. Toteż u nas reklamy będą i do tego narodowe, może nawet więcej niż dotychczas. Bo jak się już ma te 2,5 miliarda z abonamentu, to co szkodzi obniżyć ceny narodowych reklam w narodowej telewizji do poziomu, który uwolni reklamodawców od wyboru między mediami komercyjnymi i narodowymi.

A co z programem? Program będzie narodowy czyli słuszny. Dzięki temu widz nie będzie miał problemu z wyborem. Zapłacił jak za elektrykę, więc może sobie tę swoją żarówkę narodową, jak panisko, włączyć kiedy zechce i oglądać albo nie.