Drukuj
Odsłony: 2021

Jechałem sobie samochodem do Wałbrzycha na walne zgromadzenie akcjonariuszy. Koniec tygodnia, miła, jesienna aura łagodziła tradycyjną niedrożność trasy Warszawa-Wrocław. Tuż przed Bełchatowem wstąpiłem na stację benzynową oflagowaną tymczasową tożsamością Polskiego Koncernu Naftowego. Na stacji przyjmowano wyłącznie gotówkę, a ponieważ  czuję się Europejczykiem i lubię płacić kartą płatniczą , obraziłem się  i postanowiłem zatankować gdzie indziej. Zżymając się w duchu na  bełchatowską zaściankowość zacząłem nagle odczuwać dziwny niepokój. Niepokój narastał. Po kilku następnych kilometrach musiałem zatrzymać się na poboczu. Wysiadłem z samochodu i udając przed samym sobą opanowanie zacząłem sprawdzać kieszenie. Potem, coraz bardziej gorączkowo,  podręczny bagaż i wnętrze samochodu. Kiedy stosując retrospektywne myślenie równoległe doszedłem do wycieraczek, wiedziałem już na pewno, że  zostawiłem portfel w domu na biurku. A razem z nim kartę płatniczą, dokumenty wozu, prawo jazdy, dowód i gotówkę.
Ha, nie pierwszy to raz i nie ostatni zapomniałem portfela. Bywam dośc roztargniony i niezła ze mnie świszczypała, więc w Warszawie zdarza mi się to dość często. Ale nigdy przedtem nie  zdarzyło mi się stać bez grosza, bez papierów i bez paliwa w samochodzie gdzieś  pod Bełchatowem.  Bełchatów to wprawdzie środek Polski, może nawet środek Europy, ale dla mnie to Sahara. W promieniu najbliższych stu kilkudziesięciu kilometrów nie znałem tam nikogo. Co gorsza, mnie także nikt tam nie znał. Na nic więc dorobek całego życia, na nic rodzina, przyjaźnie, znajomości, rozległe kontakty i dobre stosunki. Na nic dokonania zawodowe, występy w radiu i telewizji, sława i chwała. Zdałem sobie sprawę, że aby wydostać się spod Bełchatowa, muszę wszystko zacząć od początku. A taka okazja zdarza się rzadko. I wtedy  mi się  spodobało.  

Jako specjalista od komunikacji marketingowej mam przecież w małym palcu sztukę prezentacji i sztukę przekonywania. Siłę perswazji werbalnej wspieram otwartą, wiarygodną postawą, entuzjazmem i własną, autentyczną  osobowością. Budżet  śmiesznie mały: benzyna za sto złotych. Ale stawka emocjonalna – ogromna: wrócę do domu, czy na zawsze zostanę pod Bełhatowem. Muszę więc zdobyć zaufanie całkiem obcego i raczej wrogo nastawionego  człowieka, mego przyszłego dobroczyńcy, wzbudzić  jego empatię i  nakłonić go do pożyczenia mi stu złotych. Nazywam się Leszek Stafiej, patrzy mi dobrze z oczu, chociaż mieszkam w Warszawie. Jestem w drodze do Wałbrzycha, zabrakło mi benzyny, ale nie mam pieniędzy ani żadnego dowodu na to, że mówię prawdę.  Pakując się w pośpiechu po prostu zostawiłem portfel w domu. A dokładnie biorąc, schowałem go przed moją małą córeczką, która kręciła się wokół mnie niespokojnie, widząc, że gdzieś wyjeżdżam. (Dziecko – czynnik  emocjonalny). Czy mógłby mi pan nalać paliwa za 100 złotych, żebym dojechał do Wrocławia albo z powrotem do domu? A skąd ja wiem, kto pan jest? Niech pan pokaże jakiś dowód. Nie ma pan? No, to niestety, nie mogę panu pomóc. Pierwsza stacja, druga, trzecia  – we wszystkich mniej więcej tak samo. Gdybym był kobietą, to może miałbym większe szanse. O, tu mam notes. Proszę spojrzeć, jakich mam znajomych. Ten z telewizji, znany prezenter. A tu minister, no, wiceminister. I znana aktorka. Moja dobra znajoma. Nie, własnej wizytówki nie mam. Wizytówki noszę w portfelu. A tu moje dzieci, i żona. O, Karolina, ta córka, przed którą schowałem portfel. Nie, mnie nie ma na zdjęciu, bo ja je robiłem.

Niestety, ludzie są dzisiaj nieufni. Skąd wiadomo, że nie ukradłem tego samochodu  i tego notesu, razem ze zdjęciami? Niezły samochód, a gość bez grosza i bez papierów? Jakaś śmierdząca sprawa. Przykro mi.

Postanowiłem zjechać z głównej trasy. Albo nie potrafię przekonywać sceptyków, albo przy magistralach są sami źli ludzie. Być może dobrzy  mieszkają przy bocznych drogach. Mała stacyjka, blondyn w średnim wieku z ręką na temblaku. Patrzy na mnie podejrzliwie. No bo niby dlaczego mam panu uwierzyć? Zresztą nie ma właściciela, a ja tu tylko pracuję. No to niech mi pan, jak człowiek,  pożyczy sto złotych. Ale przecież ja pana nie znam! Skąd mam wiedzieć, że pan odda? Musi mi pan spojrzeć w oczy i uwierzyć. Panie, dzisiaj za wiarę to można najwyżej iść siedzieć. A dla mnie sto złotych to jest dużo. Dla mnie też, a nawet jeszcze więcej. Ale mimo wszystko  nie mogę z powodu braku stu złotych zostać na zawsze w Osinie Dużej, gmina Kiełczygłów. O, tu mam telefon komórkowy. Możemy zadzwonić do mojej żony, ona potwierdzi, że ja, to ja. No to co, że potwierdzi, jak pieniędzy i tak nie da. No nie da. Tyle lat pracuję, a jeszcze mi się coś takiego nie zdarzyło. Zapewniam pana, że  mnie też  zdarza się to po raz pierwszy. I po raz pierwszy jestem w gminie Kiełczygłów, którą, dzięki panu, pamiętać będę  do końca życia. Tylko od pana zależy, czy będę wspominać  ją z wdzięcznością, czy wręcz przeciwnie.  Jaki ja  miałbym interes, żeby jechać akurat do Kiełczygłów i naciągać pana na benzynę? No właśnie, a skąd się pan tu wziął, skoro pan jedzie do Wałbrzycha? Przecież to nie po drodze. Zjechałem w bok w poszukiwaniu ludzi dobrej woli, bo przy głównej drodze ich nie znalazłem. Niech pan, panie Grzegorzu – odczytałem jego imię z identyfikatora -  poratuje  bliźniego swego w potrzebie. Będzie pan wnukom opowiadał, jaki z pana dobry samarytanin. Może nawet pójdzie pan do nieba za dobry uczynek, panie Grzegorzu.

Nie wiem w końcu, czy to ja go przekonałem, choć stosowałem niemal wszystkie znane mi techniki prezentacyjne – od mowy ciała po eye-brain control. Może jednak to nie ja, tylko on przekonał sam siebie. Może Bóg się zlitował, a może po prostu się zmęczył. Pan Grzegorz zapisał moje nazwisko i adres , a potem zaraz je gdzieś zgubił między papierami na ladzie. Chyba do końca nie był przekonany, że mówię prawdę. Ale nalał mi za sto złotych. Nie więcej, bo tyle gotów był zaryzykować. I być może zanim doszły do niego pocztą moje pieniądze, żona suszyła mu głowę, że tak łatwo dał się oszwabić. Chociaż mogło być inaczej: mogła rozczulić się, słysząc jak jest naiwny i niewinny. Może go nawet takim przedtem nie znała.  I może tego wieczoru...

Kiedy opowiadam tę historię znajomym, niektórzy dziwią się, że nie zatankowałem, zanim przyznałem się, że nie mam forsy. I  zapewne  to właśnie  ich zdziwienie tłumaczy, dlaczego dobrych ludzi  łatwiej dziś spotkać w Kiełczygłowie niż przy magistralach. Dlatego tych, którzy się dziwią, proszę, by trzymali się z dala od gminy Kiełczygłów.
Leszek Stafiej - Gwoździem w mózg - Brief