Ich łacińska nazwa beta vulgaris może świadczyć o tym, że w antypatii do nich nie jestem odosobniony, ale to wniosek naciągany. Znane są i stosowane w licznych odmianach. Z braku miejsca wymienię tylko kilka podstawowych. Buraki cukrowe - obłudnie podlizują się, uśmiechają słodziutko, prawią lepkie dusery. Chwalą pryncypałów i klientów wobec ich żon i dzieci, żeby za chwilę, za plecami, obmawiać ich ściszonym głosem i obrzucać najbardziej pogardliwymi i wulgarnymi wyzwiskami.


Ćwikłowy: delikacik. Przetarty, czasem z dodatkiem śmietanki. Lekkostrawny konformista i oportunista; ani czerwony, ani purpurowy - po prostu buraczkowy. To ćwikłowe puszczają ciche bąki na koktajlach, poczym wybrzydzają, że śmierdzi.
Najpopularniejszy jest jednak burak pastewny. O tyle lepszy od pozostałych, że lepszego nie udaje, bo i tak jest przekonany, że jest najlepszy. Buraki pastewne nie znają i nie szanują własnych korzeni. Ale głowę noszą wysoko, jeżdżą dużym amerykańskim autem, grywają w golfa. Pastewny nie certoli się: bąki puszcza głośno, klnie wulgarnie, beka bez żenady oraz zapuszcza i pielęgnuje paznokieć na małym palcu, używając go jak wykałaczki do dłubania w zębach. Często dłubie też w nosie, w oku lub w uchu, ogląda to, co wydłubie, poczym wypstrykuje przed siebie. Dlatego przebywanie z burakiem w jednym pomieszczeniu bywa przykre. Najlepiej czują się we własnym towarzystwie. Łączą się więc w pary, choć gardzą sobą nawzajem. Beta betum betae est (?) - burak burakowi burakiem. W zasadzie wszystkich mają w pogardzie i nazywają ich burakami.


Szef-burak ruga publicznie podwładnych, pracownice klepie po tyłku albo łapie za biust, opowiada sprośne dowcipy i sam się z nich głośno śmieje, oczekując wtórowania personelu. Faworyzuje pochlebców i donosicieli, zwalnia bez pardonu tych, którzy mają własne zdanie. Na pracownika, który sam składa wymówienie, obraża się śmiertelnie, odmawia mu prawa do odprawy i urlopu, odsądza od czci i wiary. Natomiast pracownik-burak ma o sobie wysokie mniemanie i nigdy nie przyznaje się do braku kompetencji. Uważa, że jest niedoceniany, ma za niskie stanowisko i za mało zarabia. Dlatego w ramach retorsji wynosi z firmy drobne artykuły biurowe. Zwolniony, odchodzi w buraczanym stylu, po czym podaje pracodawcę do sądu oraz donosi nań do urzędu skarbowego i inspekcji pracy. Nowemu pracodawcy przedstawia poprzednika w jak najgorszym świetle. Jeśli zostanie przyjęty do nowej pracy, to znaczy, że trafił burak na buraka, czyli swój na swego.
Klient burak traktuje usługodawców jak bydło. Nic mu się nie podoba, ale nie mówi dlaczego (bo nie wie dlaczego). Ponieważ nie wie, o co mu chodzi, lubi usługodawcę dręczyć, szantażować i upokarzać. Nie czyta książek ani literatury fachowej, nie posiada znajomości języków obcych, a mimo to uważa, że na wszystkim zna się lepiej od innych. Zaprasza do przetargu kilkanaście firm i wybiera najtańszą albo taką, z którą da się coś uwałkować pod stołem. Ma w czym wybierać, bo na rynku nie brakuje agencji typu burak cukrowy-lizodup, które chętnie zrobią wszystko, co wymyśli klient, lub co zerżnie od ich konkurencji, byle taniej, nie stroniąc przy tym od kręcenia lodów.


W sferach producenckich buraków w bród bez względu na porę roku. Kto nie zna producenta-buraka, który przewala kosztorysy, a przy działkowaniu się ukrytą prowizją zawsze nie dopłaci? Buractwo pleni się też w spółkach. Wspólnik burak zakłada spółkę żonie, na którą bez wiedzy partnera przelewa najsmakowitsze kąski. A jego partner, jeśli jest burakiem, robi mu to samo. Na koniec aż mnie korci, żeby coś o polityce. Ale się powstrzymam.


Moja obsesja nie sięga tak daleko, bym twierdził, że oprócz buraków nie ma wokół nas innych form życia. Ale czasem ogarnia mnie niepokój na myśl, że może buraków jest więcej. Skoro jednak burak burakowi burakiem, to jest nadzieja, że kiedyś wytłuką się nawzajem.

 

BRIEF, 16/2000