Drukuj
Odsłony: 2268

Świat  kręci się  dziś tak szybko, że  trudno się połapać. Osacza   nas  nadmiar   informacji. Trudno oddzielić ziarno od plewy. Trudno przyswajać to, co warte,  opędzić się  od tego, co zbędne. Wygląda na to, że  tych, co zabiegają o naszą uwagę jest więcej niż  nas.

Każdy przedziera się przez  ten chaos jak potrafi. Na szczęście potrafimy słyszeć nie słuchając i patrzeć nie widząc.  Większość tego, co nadaje radio, puszczamy mimo uszu. Obrazki w telewizji znikają i idą w niepamięć ledwo się pojawią. Gazety dezaktualizują się, nim zdążymy je przeczytać. W łazience rośnie niczym wyrzut sumienia sterta odkładanych na później periodyków.

A gdzie w tym wszystkim  mieści  się reklama, której każda sekunda i każdy centymetr kosztuje drożej niż cokolwiek i którą  – jak wynika z badań – mało kto  lubi?  Skrzynka na listy pęcznieje od  mailingów, które lądują w koszu w nierozerwanych kopertach. Na billboardach, w gazetach,  radiu i telewizji roi się od tekstów reklamowych , których nie wysłuchał ani nie przeczytał do końca nikt oprócz ich twórców. I nikogo  to szczególnie nie martwi.   

Reklamodawcy  przykręcili  kurek. Nie z powodu nasycenia rynku lecz  z powodu  słabszej koniunktury. Wydatki na reklamę  nadal  rosną, w minionym roku wzrosły o  12. procent. To  mniej  niż w  latach ubiegłych, lecz media  nie narzekają i nawet  osierocone przez papierosy billboardy  nie zioną jeszcze pustką. Agencje reklamowe i dostawcy skarżą się, że mało zleceń i skąpe budżety ale  do bankructwa im daleko. Reklamowa rzepka nadal jędrna i krzepka i każdy skrobie ją sobie po swojemu.          

W każdej innej dziedzinie życia historia dzieje się bez naszego przyzwolenia i z zaskoczenia.  Nim się obejrzymy, już się stało. Przeważnie  za szybko. Reklamiarze nie mają tego problemu. Reklama dzieje się przeważnie dziś lub jutro. Nie zna pojęcia wczoraj. Chyba, że coś trzeba na wczoraj zrobić.

Architekt  zapomni czasem, że zaklęty w żelazobeton wytwór jego  wyobraźni przeżyje nie tylko jego,  ale  także jego  wnuki i prawnuki. Reklamiarzowi nic takiego nie grozi.  Jego dzieła są  tak krótkotrwałe i ulotne, że  przeważnie  nie pamięta, co robił wczoraj. Dlatego reklamiarz nie czuje brzemienia  zobowiązań wobec historii i tradycji – chyba, że wymaga tego strategia marketingowa.

W historii cywilizacji są liczne dowody   na to,  że warunkiem przetrwania  zdobyczy cywilizacyjnej jest okazywanie szacunku wobec tradycji. Dotyczy to narodów,  rodzin i jednostek. A także  gałęzi przemysłu, branż, firm i   korporacji. Kultury, które strzegły i pielęgnowały tradycję  czerpiąc inspirację z  dokonań poprzedników   zachowały poczucie tożsamości i wolność. Te, które zaniedbały  korzenie, wyparły się przodków, odcięły od obyczaju i tradycji - przepadły, ulegając silniejszemu. Wiedział o tym Tewie Mleczarz, wiedzą politycy i myśliciele, przywódcy powstań narodowowyzwoleńczych, budowniczowie, poeci, muzycy i malarze. Nasi  reklamiarze nie wiedzą.

 

I  dlatego,  mimo dziesięciu lat bezustannego rozwoju , nie udało nam  się stworzyć jednego porządnego  ogólnopolskiego konkursu reklamowego, nie mówiąc o międzynarodowym. Pewnie dlatego   kilka  biur międzynarodowych agencji  reklamowych  bojkotuje  rodzimy Crackfilm, jedyny ogólnopolski festiwal reklamowy, zamiast pomóc mu stanąć na nogi. ( Nie wysyłamy prac na konkurs do Krakowa, bo tam słaby standard; a słaby standard, bo nie wysyłamy.) Dlatego też  krakowski festiwal – czy raczej festyn reklamowy – uległy nieugiętej osobowości jednego ze swoich  założycieli przez kilkanaście już  lat nie potrafi dorównać światowym lub choćby stołecznym standardom. 

Środowisko, które  nie  szanuje własnej   tradycji; nie pielęgnuje własnej  kultury bardzo szybko kosmopolityzuje się, tracąc tożsamość, indywidualizm  i  potencjał twórczy. Nie byłoby go co żałować, zwłaszcza w przypadku reklamy, bo ona sobie zazwyczaj radzi lepiej niż inne branże. Ale   taka niefrasobliwa  globalizacja przeczy podstawowej zasadzie komunikacji marketingowej, którą jest porozumienie z konsumentem. Tam, gdzie nie ma własnej kultury wynikającej ze wspólnej  tradycji, tam drogi nadawcy i odbiorcy rozchodzą się. Tam przekaz sobie a konsument sobie. Tam  reklamy skądinąd piękne a  błyskotliwe, godne zachodnich laurów, pozostają przedmiotem  branżowego samouwielbienia, bo z  punktu widzenia tubylców i  marketingu  nadają się psu na budę. Szanujmy więc tradycję, zamiast  rzucać ją na pożarcie naszym sympatycznym udomowionym wilkom.

Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg