Kiedy  mój czteroletni siostrzeniec przegrywa, to albo wpada w furię  albo obraża się na wszystkich. Jego starsza o dwa lata siostra zawsze szuka winnych swojej porażki. Rodzice martwią się.  Matka, że tacy wrażliwi.  Ojciec, że nie umieją przegrywać. Czy z tego się wyrasta?
Kto z nas, bez względu na wiek, lubi przegrywać.  A  kto lubi przyznawać się do porażki.  Z czasem przystajemy jednak na   normy  współżycia, które nakazują powściąganie  emocji negatywnych w miejscach publicznych z wyjątkiem stadionów.  Miarą inteligencji emocjonalnej jest  wszakże  nie tyle tłumienie namiętności , co umiejętność  ich opanowania  po to, by   złe emocje zamieniać na dobre, a porażkę  na sukces.


Nie czuję się specjalistą od porażek.  Ale znam się trochę na sukcesach.  Dlatego wiem, że prawdziwy sukces, to wyciąganie korzyści z niepowodzenia.  Nie koniecznie na zasadzie:  zgubiłem portfel ? Nie szkodzi, i tak miałem kupić nowy.  Raczej na zasadzie coś-za-coś: żeby mieć, trzeba dać.  I tak, po pierwsze,  do porażki  trzeba przyznać się przed samym sobą.  Bo prawdziwa porażka, to zwalanie winy na innych.  Po drugie, należy przeprosić i uczynić zadość, jeśli  w wyniku naszego niepowodzenia ucierpiał ktoś inny.  To niezwykle trudny wymóg , o którym chętnie zapominamy, zwłaszcza, kiedy przegrana wyzwala w nas poczucie krzywdy.  A przecież zawsze wyzwala.

 

Po trzecie, mądry pies liże rękę złego pana: jeśli przegrana dotyczy, na przykład,  przetargu, to mimo przegranej wypada podziękować za zaproszenie.   Nawet jeśli jesteśmy głęboko przekonani,   że przegraliśmy z ich winy, a nie z własnej.  Do dziś wspominam z podziwem wykwintną elegancję, z jaką  przedstawiciel mojej niegdyś rodzimej brytyjskiej korporacji dziękował firmie, która odrzuciła nasza ofertę.  Nie pamiętam, o co szedł  przetarg, ale pamiętam, jak bardzo oburzaliśmy się na treść  tego listu. Dopiero z czasem nauczyłem się  doceniać subtelne zalety takiej kultury biznesowej. W naszym  lokalnym obyczaju biznesowym i politycznym dominują wzorce  romantyzmu buńczucznego.  Przepraszanie i dziękowanie przegranej czy po odrzuceniu przyjmują się bardzo opornie.  Zdecydowanie częściej  mściwość   idzie o lepsze z zawziętością,  arogancja z ignorancją,  a zarozumialstwo kibicuje.  W wersji najbardziej łagodnej uprawiamy gombrowiczowski  pojedynek na strojenie min.  
Przez te obyczajowe i emocjonalne oczerety z trudem przebija się warunek czwarty sukcesu, który nakazuje  kapitalizować na błędach - czyli, po naszemu, uczyć się na nich. Uczymy się na błędach zaczynając od spełnienia trzech pierwszych warunków, kończąc  zaś na analizie przyczyn porażki, analizie rozwiązań alternatywnych, doskonaleniu planowania i innowacji.  Błąd i jego obsługa, to pożyteczne doświadczenia niezbędne w dojrzewaniu osobistym i dojrzewaniu  organizacji.  Pobudzają do autorefleksji,  pozwalają unikać kolejnych porażek i  - odwrotnie niż w boksie  - zwiększają  odporność na nowe ciosy. Porażka uczy pokory, której tak bardzo brakuje w świecie nastawionym na szybki i płytki  sukces  – koniecznie  w telewizji.

Świadome przełamywanie przeciwności  i  pogłębianie samowiedzy nie tylko na temat własnych słabości i ograniczeń, ale także  na temat zalet – a im większa klęska, tym dogodniejsza ku temu   okazja - pobudza i odnawia  zasoby energii,  wzmacnia wiarę we własne siły i dodaje otuchy do dalszej walki.  Porażki  są  jak naskórek, który zrzucamy siedem razy do roku, by  regenerować  skórę.  Mimo że na ogół niepowodzenia spotykają nas  częściej,  wszystkie pracują na sukces.  Dlatego trzeba weń  wierzyć, nawet jeśli  zdarza się tylko raz do roku.  Jak  Boże Narodzenie.  
I to jest gwóźdź tej kolędy.

 

 



Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg