Tego wieczoru siedzieliśmy przy kominku w pewnym dworku myśliwskim nad Bugiem,  gawędząc w męskim towarzystwie wśród rozwieszonych na ścianach jelenich poroży i wypchanych knurów. Napełniwszy kieliszki, Gospodarz opowiedział taką oto historię: 

- Kilkanaście lat temu, na pogrzebie mojego ojca, mój starszy kuzyn Dzinek zapytał mnie: „A gdzie jest ten nagan, co go wujek, znaczy twój tata miał?”.

- Nagan? - zdziwiłem się. - Jaki nagan? Nic o nie wiem o żadnym naganie.

- No, ten rewolwer dziadka Władka z carskiej armii, który znalazłem kiedyś w starym domu na strychu za krokwią, ale mi go zaraz zabrali i oddali twojemu ojcu.

Po kilku dniach zwróciłem się z tym pytaniem do mojej matki. Tak, odparła, był jakiś nagan. Tata go schował na balkonie w skrzynce na kwiaty. Przed tobą schował, żeby ci do głowy jakiś głupi pomysł nie strzelił. Teraz twoja siostra schowała go gdzieś przed swoimi chłopcami. 

Siostra przyznała, że gdzieś ten nagan jest, ale nie pamięta, gdzie, bo teraz mają remont i bałagan. Jak skończą remontować, to poszuka i da mi znać. Zadzwoniła po tygodniu, cała roztrzęsiona, że rano zbudził ją mąż, blady jak ściana. „Ci, co tu u nas remontują – mówi - szykują jakiś napad, bo w szufladzie z bielizną znalazłem ukryty rewolwer.” I wyciągnął ten nagan, zawinięty w skarpetkę. Siostra wyjaśniła, że to pamiątka po dziadku, ale on się wściekł i nawrzeszczał na nią, jak nigdy. „Jak to? Rewolwer w moim domu, a ja nic o tym nie wiem!?” 

Krótko mówiąc, powiedziała, żebym sobie zabrał ten pieprzony rewolwer.  

Przyjechałem pod nieobecność szwagra. Ostrożnie odwinąłem skarpetkę, w którą nagan był zawinięty… i parsknąłem  śmiechem. To chyba jakiś żart! Bo w ręce trzymałem jakiś zamalowany czarną olejną farbą kawałek metalu kształtem przypominający rewolwer. Nie tak wyobrażałem sobie historyczny oręż dziadka z carskiej armii. Z niesmakiem wrzuciłem żałosny złom do teczki. Co z tym teraz zrobić? Zwierzyłem się z kłopotu koledze z pracy. Okazało się, że jego dobry znajomy rekonstruuje starą broń. Z ulgą powierzyłem mu kłopotliwą misję. 

Dopiero miesiąc później przypomniał mi o niej kuzyn Dzinek. Chciał się dowiedzieć, czy w końcu znalazłem ten nagan. Po kilku dniach kolega przyniósł rewolwer do pracy. I nie do wiary! To był prawdziwy rewolwer.  Szlachetnie lśniący, srebrzysty metal, z nową, solidną, drewnianą rękojeścią. Wszystko działało, jak trzeba: bębenek, spust, samonapinający kurek. Brakowało tylko nabojów. No i wroga. Była za to kartka, że to nie żaden nagan, lecz belgijski rewolwer z połowy XIX w. na naboje trzpieniowe. Wycofany z uzbrojenia wielu armii, bo zdarzało się, że te naboje wybuchały w ładownicach i kieszeniach, urywając żołnierzom genitalia. Dziadek na szczęście wyszedł z tego obronną ręką.

Wróciłem do domu szczęśliwy jak dziecko. Wyjąłem rewolwer z teczki i położyłem na stole. Długo mu się przyglądałem, wyobrażając sobie dziadka, jak wyskakiwał z okopu i wznosząc rewolwer do góry, porywał swoich żołnierzy do ataku. Potem długo chodziłem po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiejś godnej ekspozycji. Ponieważ jej nie znalazłem, schowałem broń z powrotem do teczki. Nazajutrz poszedłem z teczką do pracy i w wirze codziennych zajęć wkrótce o nim zapomniałem. 

Tak się akurat złożyło, że nasza firma świadczyła wówczas usługi doradcze dla różnych urzędów, między innymi dla Urzędu dla Rady Ministrów. Toteż któregoś dnia, zmierzając na kolejne spotkanie w gmachu URM stanąłem jak wryty na środku korytarza. Matko! Przecież ja mam w teczce rewolwer! Teczka gwałtownie przybrała na wadze. Wprawdzie wszedłem, jak zwykle, na kartę identyfikatora, ale   przy wyjściu z gmachu zdarzały się doraźne kontrole. Jak pozbyć się tego gnata? Wyrzucić na zewnątrz nie mogłem, bo w korytarzu nie było okien. Sprawdziłem toalety. Okna męskiej i damskiej wychodziły na podwórze. Nie pozostawało mi zatem nic innego, jak spróbować ewakuacji wejściem głównym, którego używają premier, ministrowie i różni ważni goście. Ledwo stanąłem u szczytu schodów,   wiedziałem, że to był bardzo kiepski pomysł. Na dole, przy stoliku siedział oficer dyżurny. Na mój widok podniósł wzrok. Ruszyłem zdecydowanie prosto przed siebie, jakbym skakał w przepaść. W połowie schodów zauważyłem kątem oka, że oficer podnosi się od stolika. I wtedy nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich premier. Oficer wyprężył się i zasalutował. Premier skinął mu głową nie zatrzymując się, po czym, spojrzawszy na mnie, przywitał mnie uprzejmym „dzień dobry” i podał mi rękę. Odwzajemniłem uścisk  ale głos uwiązł mi w gardle, więc nim zdążyłem odpowiedzieć, wypadłem na zalaną słońcem ulicę.  

Gospodarz zamilkł. My też milczeliśmy, podobnie jak wiszące na ścianach trofea. 

- No a gdzie masz teraz ten rewolwer? - zapytał w końcu jeden ze słuchaczy.

- Oddałem kuzynowi, żeby odłożył go na miejsce – odparł Gospodarz, podnosząc się, żeby dorzucić do kominka i uzupełnić zawartość kieliszków.