Prześladowała go od dnia, w którym po raz pierwszy zobaczył ją nad rzeką. Tuż przed zachodem słońca szli z chłopakami się kąpać, kiedy na drugim brzegu zobaczyli dziewczyny z tamtej wioski. 

Piszcząc, skakały i ochlapywały się wodą na płyciźnie. Na widok chłopaków zamilkły, uważnie im się przyglądając.  Nagle jedna z nich, wysoka, o długich, czarnych, rozpuszczonych włosach, oderwała się od reszty i rozpostarłszy ramiona, tanecznym krokiem, ze śmiechem, wbiegła do rzeki, wzbijając wokół siebie fontanny wody lśniącej w zachodzącym słońcu jak monstrancja przy podniesieniu. 

Obserwowali ją przez chwilę, po czym poszli dalej, na zakole rzeki, gdzie zwykle się kąpali. 

On jednak wciąż miał ją przed oczami, jak wbiega w słońcu do rzeki. I słyszał jej radosny, przejmujący dreszczem śmiech. Nie widział jej twarzy ani jak była ubrana. Nie wiedział, jak ma na imię. 

Długo nosił to w sobie. Nie zwierzał się nikomu, bo o czym tu gadać?  

W domu nie mówiło się o wiosce na drugim brzegu inaczej jak żydowska wioska. Żydzi to, Żydzi tamto. I się tam nie chodziło. U nich, po tej stronie rzeki, żadnych Żydów nie było. Ani tu nie mieszkali ani nie zaglądali. Raz widział paru na targu w mieście. Mieli długie czarne płaszcze, długie, gęste, brody, kręcone pejsy, a na głowach kapelusz albo czapkę. Ale dziewczyn nie widział. Podobno były inne. Chłopaki mówiły, że mają w poprzek.

Rzeka dzieliła świat wzdłuż na dwa brzegi. Chociaż przecież była wspólna. Wspólna była woda, pływające w niej ryby, wspólna radość z letnich na obu brzegach kąpieli.

Starszy brat opowiadał, że był z nim w wojsku taki jeden Kuba Szmul z wioski za rzeką. Żyd, ale porządny człowiek. Ojciec go zaraz zgasił: 

- Żyd, to Żyd! Jak rudy: fałszywy nawet kiedy łysy. 

Ale brat lubił drażnić Ojca. Dlatego to w końcu brata poprosił, żeby zapytał o nią tego Kubę Szmula. 

- Mam go zapytać o tę Żydówkę? - zdziwił się brat, uśmiechając się zaczepnie.

- Skąd wiesz, że Żydówka? Przecież tam nie sami Żydzi mieszkają. 

- Nie sami, ale z Żydami.  A co to w ogóle za jedna?   

- Widziałem, jak się kąpie w rzece. Z innymi dziewczynami.

- Podglądałeś Żydówki?

- E, tam! Zaraz podglądałeś! Widzieliśmy je z chłopakami na tamtym brzegu i tyle. 

- A dlaczego akurat ona? Jak się nazywa.

- Skąd mam wiedzieć, jak się nazywa? Przecież kąpała się po tamtej stronie.

- No to o kogo mam pytać?

-No, taka wysoka. Ma czarne włosy. Proste, długie, gęste i błyszczące. Zapytaj tego Szmula, jak ma na imię. Jaka jest. I czy kogoś ma.

Bladym świtem, zanim zbudziły się ptaki, nic nikomu nie mówiąc, wsiedli z bratem do łódki. Gęsta szara mgła zaległa na rzece leniwie jak kot na piecu. Było parno. Zapowiadał się gorący dzień.

Zamierzali przepłynąć kawałek w górę rzeki, żeby przybić do drugiego brzegu za tą żydowską wioską. A potem podejść od zagumnia. Wiosłowali pod prąd, pokonując wartki nurt i przybrzeżne wiry.  Wiosła skrzypiały w dulkach. Mgła podnosiła się niechętnie. Z wolna rozgadywały się ptaki. 

- Dobra. Tu wystarczy – powiedział brat.

Przybili do brzegu. Przywiązali łódź do powalonego pnia i wspięli się na skarpę porośniętą łoziną. W oddali, na końcu ścierniska, widać było wśród drzew szare dachy chałup.         

Na zagumniu spotkali babinę z liśćmi buraków w płachcie na plecach. Pokazała, gdzie mieszkają Szmule. We wsi rozszczekały się psy, wyczuwając obcych. Kuba akurat zaprzęgał w podwórzu. Brat zawołał do niego, wszedł w obejście, przywitali się, pogadali chwilę. Potem, pokazując na młodszego, który stał za płotem, starszy wyjaśnił, o co chodzi. 

Kuba podniósł wzrok i zmierzył młodszego surowym, badawczym spojrzeniem. Powiedział coś, czego młodszy nie słyszał. Brat pokiwał głową z uśmiechem, poklepali się po plecach i wrócił.

- Wołają na nią Salusia albo Salcia.

- Czyli jak? Jak jej na chrzcie dali?

- Na jakim chrzcie, głąbie! Salomea! To jego siostra.    

Wracali w milczeniu. 

Salomea, Salomea” powtarzał w myślach.  

Ładne imię. Spokojne. Jak powietrze i woda.