Była od niego starsza o trzy  lata. Taka różnica wieku może nie mieć znaczenia  po trzydziestce albo siedemdziesiątce. Ale kiedy się ma lat dziesięć, to ma. Zwłaszcza jeśli  wokół córki leśniczego kręcą się jej rówieśnicy a nawet starsi kuzyni. 

Coś jednak musiało w nim być,  skoro to właśnie jemu złożyła tę propozycję:

– Pokażę ci, jak rzeka wpada do Bugu – powiedziała pewnego dnia.  Było to najważniejsze zdanie, jakie usłyszał tego lata. I jedno z ważniejszych w życiu.

Spędzał lato z rodzicami w wynajętym pokoiku  na poddaszu leśniczówki. Leśniczówka  stała pod lasem, wśród wysokich lip. W pokoiku, zwany Różowym, pachniało  starym drewnem i myszami. Kiedy jednak otworzyło się okno,  pachniało lipą,  łąkami, lasem i rzeką, bo dalej, między koronami drzew, widać było łąki, skraj lasu i kawałek rzeki z żółtą, piaszczystą łachą.

Chodzili się tam kąpać. Nie było głęboko, ale środkiem  rwał wartki nurt , a przy przeciwległym, stromym brzegu kręciły się wiry. Ponieważ był z miasta, trzymał się  blisko łachy. Lubił patrzeć, jak córka leśniczego wybiega z rzeki ze śmiechem i budząc powszechny zachwyt wzbija wokół mieniące się w słońcu pióropusze wody. Wysoka i wiotka jak trzcina.        

Wieczorem nim zasnął, modlił się, żeby mu się przyśniła. Czasem się udawało.

Wreszcie którejś  nocy, podczas burzy z piorunami, zapukała do drzwi pokoju. 

- Jutro o szóstej  rano przy furtce – rzuciła szybko, nie patrząc mu w oczy.

Rano stała oparta o furtkę w cienkiej, białej sukience w czerwone maki.  Ruszyli bez słowa. Najpierw przez łąki, potem ścieżką wzdłuż rzeki. Ścieżka była wąska, szli jedno za drugim. Widział jej wąskie plecy opięte sukienką na cienkich ramiączkach. Czasem popatrywał  na jej smagłe łydki. Ale wolał patrzeć na  krótkie, ciemne  warkoczyki, podrygujące  na opalonych  ramionach.

Szli dalej w milczeniu, krokiem tak szybkim,  że czasem musiał podbiec drobnym truchtem i wtedy czuł się niezręcznie. Brzeg wciąż był niewysoki, porośnięty wierzbą, łozą, i lasem łęgowym. Rzeka płynęła blisko, łagodnie i płytko. Słychać było plusk wody i było widać piaszczyste dno. Brzęczały pszczoły i gzy, ptaki kryły się przed skwarem.

A skwar narastał. Zanosiło się na kolejną burzę.  

W końcu rzeka nagle skręciła raz, potem drugi, i wtedy zeszli nad samą wodę, na    płaski, zaokrąglony cypel. Z lewej strony rzeka płynęła swoim biegiem, szybko, gładko i pewnie. Ale tuż przed zakrętem spinała się i pieniła z bulgotem, jakby się wzbraniając, po czym  wpadała  w szeroką, stateczną i groźną toń Bugu, żeby natychmiast zniknąć w niej bez śladu. Bug połykał, wchłaniał rzekę z bezwzględną obojętnością, jak wielki kot małą myszkę. Patrzyli w milczeniu, bez ruchu, zahipnotyzowani.

W oddali zagrzmiało. Od południa, nisko nad ziemią, sunęły ciężkie, gęste ciemnogranatowe  chmury. Gwałtowny podmuch wiatru targnął gałęziami drzew. Chyba po raz pierwszy od początku wyprawy spojrzała mu  w oczy. Miała ciemnogranatowe tęczówki i wielkie czarne  źrenice. Spuścił wzrok, zmieszany.

- Wracamy - powiedziała cicho.

Ledwo zawrócili, spadły pierwsze  krople, ciężkie i zimne na rozgrzanej skórze. Zaczęli biec, choć wiadomo było, że przed deszczem nie uciekną. Po chwili lało jak z cebra. Więc zatrzymali się i przykucnęli pod pierwszym większym drzewem. Przylgnęli plecami do pnia. Strumienie wody siekły na ukos tak zajadle, że aż bólu. Urwał wielki liść łopianu i przykrył jej głowę, drugim zasłonił swoją. Uśmiechnęła się i przysunęła bliżej. Krople deszczu drżały na jej brwiach i rzęsach. Była tak bardzo blisko, że widział  delikatny jasny puszek nad jej górną wargą. Przytuliła się. Przez mokrą skórę poczuł ciepło jej ciała. Drżała. Objął ją ramieniem.  I nagle poczuł się silny i dzielny. Jak wielki kot. 

Zupełnie nie pamięta, co było dalej, kiedy burza ustała. Nie pamięta drogi powrotnej ani  jak skończyły się te wakacje. Pamięta tylko ujście rzeki.