Dom stał na skraju lasu. Właściwie na skraju leśnej polany, która przechodziła w łąkę łagodnie zsuwając się ku brzegowi rzeki. Wyjechali z Warszawy w piątek po pracy, po dwóch godzinach jazdy, zostawiając słońce za plecami skręcili w piaszczystą leśną drogę, która  zaprowadziła ich na zarośnięte podwórze. Wysiadali powoli, prostując nogi i przeciągając się po podróży: dwaj bracia, Starszy i Młodszy i Ojciec.

Dom drewniany, z ciemnych, starych, grubych bali, podmurowany. Nieduży ale solidny. Przyglądał im się nieufnie, jakby spode łba. Od północy oszalowany omszałymi  deskami, z   dwuspadowym dachem krytym sczerniałą karpiówką. Dwa nieduże okna  i drzwi od frontu, dwa większe okna od ogrodu. Młodszy otworzył zamek długim, prostym kluczem. Z sieni wionęło  wilgotną stęchlizną. Gliniana posadzka, w rogu drabina prowadząca na strych i dwoje otwartych drzwi: na lewo do mniejszej, pustej  izby, na prawo do kuchni, przez którą wchodziło się do izby większej, jeszcze bardziej pustej. Dom wokół komina. Dawno nikt tu nie mieszkał: wytarte, miejscami spróchniałe deski podłogi, rozpruty kuchenny piec kaflowy bez blachy, w kącie krzywy drewniany taboret i pochlapany farbą stół z powyłamywanymi nogami.  Przez brudne szyby widać było ogród, w nim stare, powykręcane jabłonki, między którymi prześwitywał Bug.  Dość szeroki w tym  miejscu, zwolna, gładko  i cicho spławiał resztki zachodu słońca i rozkopane chmury.  Przeciwległy, wschodni  brzeg porośnięty gęstym lasem liściastym wyglądał zupełnie inaczej, bo był białoruski.

Młodszy wynalazł ten dom z ogłoszenia. „Dom drewniany wiejski nad Bugiem sprzedam.” Miejscowość nieznana,  gdzieś pod Hrubieszowem. Młodszy szukał domu nad wodą od dwóch lat.

Był metodycznym perfekcjonistą. Kiedy szukał żony, to założył zeszyt, do którego  przez kilka lat wpisywał imiona dziewczyn z adresami, charakterystyką i punktacją. Zebrał i opisał kilkanaście kandydatek zanim się zdecydował. Tak samo zrobił domami i siedliskami na sprzedaż. Z powodów sentymentalnych i  ze względu na żonę, która była spod Siematycz, brał pod uwagę tylko te nad Bugiem. Zrobił ranking, ogólny i szczegółowy,  według dziesięciu kryteriów: odległość, lokalizacja, bliskość wody, bliskość lasu, otoczenie, stan, powierzchnia użytkowa, powierzchnia działki, właściciel, a na końcu cena. Ten dom miał wysoką pozycję, prawie  w każdej rubryce dziewięć punktów, oprócz pozycji: „ właściciel”, gdzie miał tylko trzy ( przekreślone dwa).

Nim zapadł zmrok, zebrali gałęzie na ognisko, wystrugali patyki, wyjęli kiełbasę, musztardę, chleb i pół litra. Młodszy rozpalał ognisko, Starszy kroił kiełbasę i chleb, a Ojciec rozlewał. Podzielili się odruchowo, chociaż  od dawna nie siedzieli przy ognisku w takim składzie. Ojciec był małomówny, zwłaszcza po śmierci Matki. Bracia żyli każdy sobie. Młodszy podobny do Ojca.   Starszy, który bardziej wdał się w Matkę,  zadzwonił czasem do jednego albo drugiego,  żeby zapytać, co słychać. Ale Młodszy, który był lekarzem i miał prywatna praktykę, albo wale nie odbierał, albo, jeśli odebrał, to mówił tylko: „badam, badam”. Ojciec odpowiadał wyłącznie na pytania zamknięte. W ubiegłym tygodniu Starszy zdołał jakoś wydusić z Młodszego, że jedzie obejrzeć kolejny dom. Więc zaproponował, żeby zabrali Ojca, który ostatnio bardzo się posunął,  i żeby pojechali zobaczyć ten dom razem.

Pracowali w milczeniu. Rozmowa się nie kleiła. Języki rozwiązały się dopiero po kilku kieliszkach w cieple ogniska. Młodszy zaczął mówić o właścicielu. Dom mu się podobał ale niski wynik w kategorii „właściciel” nie dawał mu spokoju. Sam właściciel sprawiał nawet sympatyczne wrażenie. Cichy, uprzejmy, często się uśmiechał. Pokazał wszystkie  papiery, akt własności, wpis do księgi wieczystej. Zgodzili się co do ceny. Ale nic jeszcze nie podpisali, bo  Młody zawsze robił dodatkowy wywiad. No i od sklepowej dowiedział się, że dom należał od pokoleń do jednej rodziny, że po wojnie urodziło się dwóch braci, którzy jak dorośli, poszli w świat. Starszy zniknął, a młodszy ożenił się w pobliżu. Często zaglądał do rodziców, pomagał w polu, przy obejściu, kiedy zniedołężnieli, opiekował się nimi, a kiedy zmarli, jedno kilka dni po drugim, wyprawił im skromny wspólny pogrzeb. Szedł za trumnami sam, za nim żona i dwie córki.  Po pogrzebie znalazł w kredensie pod gazetą  testament, spisany u notariusza. Zapisali mu całą ziemię z domem. I wtedy nazajutrz jak spod ziemi pojawił się ten starszy brat. Zdziwił się, że nic nie dostał. Miał żal. Zaczął dręczyć brata. Nachodził go, żonę zaczepiał, dzieci straszył. Któregoś dnia włamał się do pustego domu, wyniósł wszystkie sprzęty i meble na podwórze, porąbał i  spalił, powybijał okna, rozwalił piec. A potem wlazł na strych i się powiesił.

Patrzyli w milczeniu w dogasające ognisko.  Skończyli flaszkę ale nie otwierali drugiej. Chwilę jeszcze posiedzieli, a potem poszli spać. Spało im się źle. Ojciec chrapał, Starszy przewracał się na skrzypiącej  podłodze. Młodemu było zimno. Z ulgą zerwali się o brzasku, umyli w rzece  i pospiesznie wyjechali. Śniadanie zjedli na stacji benzynowej. W drodze prawie się nie odzywali.

To była ich ostatnia wspólna wycieczka.

W poniedziałek Młodszy zadzwonił, że ktoś podłożył ogień i dom się spalił.