Drukuj
Kategoria: Kraina Bugu
Franciszek zakochał się w Salomei nad rzeką. Wypatrzył ją wśród kąpiących się dziewczyn, bo nie wrzeszczała jak pozostałe. Wchodziła do rzeki powoli, coraz dalej od brzegu, coraz głębiej, aż w końcu zniknęła pod wodą.
Chciał rzucić się na ratunek ale ona wynurzyła się i statecznie, jak łabędzica, popłynęła z powrotem. Tyle, że była na lewym brzegu, a on na prawym. Odtąd codziennie wychodził nad rzekę i wypatrywał. A kiedy ją wreszcie zobaczył, rzucił się wpław, choć woda była wiosenna, wysoka. Ci z prawego brzegu niechętnie zapuszczali się na lewy. Wszystko, co trzeba mieli po swojej stronie. I to lepsze. Zwłaszcza dziewczyny. Dlatego nikt, ani rodzice ani bracia ani koledzy, nie pochwalał wyboru Franciszka. Więc spakował się i przepłynął na drugi brzeg. Tam przyjęli go z otwartymi rękami. Jego bliskich na weselu nie było. Zaraz potem wybuchła wojna 1914. Franciszka wzięli do wojska. Walczył w okopach i w polu ale wrócił cały i zdrowy. Na strychu za krokwią ukrył zdobyczny nagan 7,62 mm.
 
Mieli z Salomeą siedmioro dzieci. Najstarszego, Tadeusza, wysłali na studia. Podczas okupacji był w AK, po wojnie przesiedział kilka lat w więzieniu, a potem został dyrektorem w Warszawie. Średni, Stach, odkąd spadł z sąsieka na klepisko utykał i myślał inaczej. Szkoły nie lubił i unikał: zakładał w tym celu na głowę maselnicę albo krzesło gięte. Zanim ojciec zjechał z pola, żeby go uwolnić i zlać, było po lekcjach. Stach lubił za to zwierzęta, najbardziej króliki. Karmił je, głaskał, czule przemawiał. Kiedyś przyszedł do matki i mówi: - Mamo, ten biały król to chyba zdechł. Matka pyta: - A czemu, Stachu?. A on na to: - Bom go zakopał.

Był bardzo uczynny. Pomagał kiedyś wsiąść do pociągu starszej pani i pociąg ruszył. Nie zdążył odskoczyć na tej swojej kulawej nodze. Wciągnęło go pod koła. To, co z niego zostało wkładali do trumny w worku, jak sałatkę. Bóg dał, Bóg wziął.
Władek, najmłodszy syn Franciszka i Salomei, był wyjątkowo zdolny. Lubił się uczyć i szykowano go na księdza. W czerwcu 1939 zdał maturę, poszedł z chłopakami popływać i utopił się. Bóg dał, Bug wziął.
Tymczasem dwie pierwsze córki, bliźniaczki, tuż po urodzeniu zabrała czerwonka. Trzecia, Aniela, przeżyła 18 lat i zmarła na gruźlicę. Została Bronka, niebieskooka, jasnowłosa, śmieszka. Chłopaki biły się o nią na każdej zabawie. Ale ona wybrała Mateusza zza rzeki, bo mało mówił, mało pił a dużo robił. Swego najstarszego syna, który urodził się tuż po wojnie, ochrzcili Władysław, na cześć tragicznie zmarłego stryja. Młodszemu dali na imię Staszek, a córce Marysia, od Matki Boskiej.
Marysia była delikatna i została zakonnicą. Bóg dał, Bóg wziął. Staszek - rosły, gładki, pogodny i piękny jak młody bóg - lubił wypić, a dziewczyny miał, jakie chciał. Żył szybko, ciekawie ale krótko. Zanim utopił się w Bugu zdążył spłodzić syna.

Za to Władysław był niski, krępy, od dzieciństwa ruchliwy i zmyślny. Służył w czerwonych beretach i cała wieś była z niego dumna. Po powrocie do cywila ożenił się z Helcią, pielęgniarką ze wschodu. Pobudował się, spłodził trójkę dzieci, został powszechnie lubianym i szanownym gospodarzem, hodowcą, przedsiębiorcą, wynalazcą, eksperymentatorem i innowatorem. Chwytał w lot wszelkie nowinki. Miał pierwszą we wsi wfmkę. Jako pierwszy hodował nutrie i bażanty, budował bożonarodzeniowe szopki ze srebrnej folii. Był prezesem klubu sportowego Paprotki.

Od wiosny miał nawet zabrać się za hodowlę strusi. Ale zniknął. Zapadł się jak kamień w wodę. Rodzina już szła na policję, kiedy okazało się, że zniknęła też, razem z dwójką dzieci, sąsiadka Basia, którą bił mąż pijak.

Dopiero zimą ludzie mówili, że Władysław z Basią mieszkają ponoć w Płocku. Marysia dopytywała o brata w tamtejszym biurze adresowym ale bez skutku. W końcu przyszła kartka z życzeniami urodzinowymi dla matki, podpisana „Syn Władysław”. Nadana z Kłodzka na Dolnym Śląsku. Więc już go dalej nie szukali. Bóg dał, Bóg wziął.