Gdyby nie Coca-Cola i Adidas, nie miałby dość śmiałości pierwszy miesięcznik marketingu i sprzedaży Brief, by  wypowiadać się na temat  autonomii Tybetu, zwłaszcza  tu, na tej skromnej, ostatniej stronie.  Ale skoro naszych biją, skoro biją globalne marki, to honor nakazuje stanąć w ich obronie.


Komunistyczne władze Chin nie od dziś gwałcą w okrutny sposób prawa człowieka, prześladują swoich obywateli za przekonania polityczne, dokonują publicznych egzekucji,  a Tybetowi odmawiają prawa do samostanowienia, poddając jego terytorium systematycznej i bezwzględnej kolonizacji. Oburzały  się na to raz po raz różne organizacje pozarządowe, protestowały autorytety moralne, pisano petycje. Ale -  choć według Petera Druckera  marketing jest wszystkim, a wszystko marketingiem - autonomia Tybetu i prawa człowieka w Chinach nigdy nie były palącą kwestią sprzedaży i marketingu.


Aż tu nagle opinia publiczna się ocknęła i ktoś wpadł na pomysł, żeby nie pić Coca-Coli i nie chodzić w Adidasach na znak protestu przeciwko Igrzyskom Olimpijskim w Chinach. Rozmyślnie piszę „ktoś”, bo autor tego pomysłu nie jest mi bliżej znany. I nie szkodzi.  Zapewne vice versa.


Rzecz jednak nie w tym, czego to ludzie nie wymyślą,  lecz w tym, co z takiego pomysłu potrafią raz po raz  wykrzesać media. Na przykład, zapraszają do kraju małżeńską parę amerykańskich gejów, którymi straszył społeczeństwo  Pan Prezydent. Geje są uroczo naiwni i trzymając się czule za rączki dają się obwozić po kraju i pokazywać niczym małpki. Naród wychodzi ze swoich ciemnych nor, żeby im się przyjrzeć. Naród kręci nosem, ale musi przyznać, że geje są sympatyczni i wcale nie wyglądają tak groźnie, jak sugerował Pan Prezydent. Innym znów razem, media podchwytują i rzucają  hasło: nie pijcie Coca-Coli, bo ona wspiera komunistyczny reżim Chin.  Media podsycają narodowe spory, inicjują powszechną debatę, szukają winnych,  pociągają  do  odpowiedzialności i piętnują kogo się da: sportowców, kibiców, działaczy włącznie z   Bogu ducha winną Irenę Szewińską. Wywołują wstyd i wyrzuty sumienia u polityków, biznesmenów  i szarych obywateli. U wszystkich – oprócz siebie. Przy okazji, całkiem niepostrzeżenie,  wzmocnieniu ulegają uprzedzenia rasowe: zapominamy, że protestujemy  przeciw komunistycznym władzom Chin a nie przeciw Chinom i Chińczykom.


A przecież już od dobrych kilku lat wiedzieliśmy, że te Igrzyska Olimpijskie odbędą się w Pekinie; że sponsorem będzie, jak zwykle Coca-Cola i jakiś, na przykład,  Adidas. I nikomu to jakoś nie przeszkadzało. Nikt z tego powodu nie chodził boso ani nie usychał z pragnienia.


Nie ma żadnego powodu, dla którego sportowcy olimpijscy mieliby nas wyręczać, poświęcając swój wieloletni trud i bojkotując Igrzyska po to, żebyśmy my mogli sobie komentować ich zachowanie i ewentualnie przyłączyć się do protestu na kanapie przed telewizorem. Jeśli zechcą, z pewnością znajdą, tak jak każdy z nas, własny sposób na zademonstrowanie solidarności z prześladowanymi – nie tylko zresztą Tybetańczykami. 

 

Bojkot sponsorów Olimpiady uważam za pomysł wyjątkowo infantylny, żeby nie powiedzieć idiotyczny. Po pierwsze dlatego, ze wolę pomagać słabszym niż  przeszkadzać silnym. Po drugie, to chińska mądrość zaleca, by przed przystąpieniem do działania rozważyć jego skutki. Nie sądzę, by powstrzymanie się nawet kilku setek Polaków od konsumpcji Coca-Coli, a zwłaszcza zrzucenie z nóg kilkuset par adidasów zrobiło na chińskim reżimie większe wrażenie.
Media, jak to mają w zwyczaju, obracają sobie taki temat jak łątkę jednodniówkę, najwyżej  dzień, dwa. Zachowują się jak dziecko, które zaniesie się miłością do szmacianej lalki, żeby zaraz porzucić ją gdzieś w kącie i przenieść wszystkie uczucia na inną. Tyle, że media nie są przecież, naiwne lecz przebiegłe jak łasica, co swą ofiarę „aby łudusi i łostawi”. Dlatego na media trzeba uważać  - na gwoździe w mózgu w szczególności.

 

Gdyby nie Coca-Cola i Adidas, nie miałby dość śmiałości pierwszy miesięcznik marketingu i sprzedaży Brief, by  wypowiadać się na temat  autonomii Tybetu, zwłaszcza  tu, na tej skromnej, ostatniej stronie.  Ale skoro naszych biją, skoro biją globalne marki, to honor nakazuje stanąć w ich obronie.
Komunistyczne władze Chin nie od dziś gwałcą w okrutny sposób prawa człowieka, prześladują swoich obywateli za przekonania polityczne, dokonują publicznych egzekucji,  a Tybetowi odmawiają prawa do samostanowienia, poddając jego terytorium systematycznej i bezwzględnej kolonizacji. Oburzały  się na to raz po raz różne organizacje pozarządowe, protestowały autorytety moralne, pisano petycje. Ale -  choć według Petera Druckera  marketing jest wszystkim, a wszystko marketingiem - autonomia Tybetu i prawa człowieka w Chinach nigdy nie były palącą kwestią sprzedaży i marketingu.

Aż tu nagle opinia publiczna się ocknęła i ktoś wpadł na pomysł, żeby nie pić Coca-Coli i nie chodzić w Adidasach na znak protestu przeciwko Igrzyskom Olimpijskim w Chinach. Rozmyślnie piszę „ktoś”, bo autor tego pomysłu nie jest mi bliżej znany. I nie szkodzi. Zapewne vice versa.

Rzecz jednak nie w tym, czego to ludzie nie wymyślą,  lecz w tym, co z takiego pomysłu potrafią raz po raz  wykrzesać media. Na przykład, zapraszają do kraju małżeńską parę amerykańskich gejów, którymi straszył społeczeństwo  Pan Prezydent. Geje są uroczo naiwni i trzymając się czule za rączki dają się obwozić po kraju i pokazywać niczym małpki. Naród wychodzi ze swoich ciemnych nor, żeby im się przyjrzeć. Naród kręci nosem, ale musi przyznać, że geje są sympatyczni i wcale nie wyglądają tak groźnie, jak sugerował Pan Prezydent. Innym znów razem, media podchwytują i rzucają  hasło: nie pijcie Coca-Coli, bo ona wspiera komunistyczny reżim Chin.  Media podsycają narodowe spory, inicjują powszechną debatę, szukają winnych,  pociągają  do  odpowiedzialności i piętnują kogo się da: sportowców, kibiców, działaczy włącznie z   Bogu ducha winną Irenę Szewińską. Wywołują wstyd i wyrzuty sumienia u polityków, biznesmenów  i szarych obywateli. U wszystkich – oprócz siebie. Przy okazji, całkiem niepostrzeżenie,  wzmocnieniu ulegają uprzedzenia rasowe: zapominamy, że protestujemy  przeciw komunistycznym władzom Chin a nie przeciw Chinom i Chińczykom.

A przecież już od dobrych kilku lat wiedzieliśmy, że te Igrzyska Olimpijskie odbędą się w Pekinie; że sponsorem będzie, jak zwykle Coca-Cola i jakiś, na przykład,  Adidas. I nikomu to jakoś nie przeszkadzało. Nikt z tego powodu nie chodził boso ani nie usychał z pragnienia.

Nie ma żadnego powodu, dla którego sportowcy olimpijscy mieliby nas wyręczać, poświęcając swój wieloletni trud i bojkotując Igrzyska po to, żebyśmy my mogli sobie komentować ich zachowanie i ewentualnie przyłączyć się do protestu na kanapie przed telewizorem. Jeśli zechcą, z pewnością znajdą, tak jak każdy z nas, własny sposób na zademonstrowanie solidarności z prześladowanymi – nie tylko zresztą Tybetańczykami.

 Bojkot sponsorów Olimpiady uważam za pomysł wyjątkowo infantylny, żeby nie powiedzieć idiotyczny. Po pierwsze dlatego, ze wolę pomagać słabszym niż  przeszkadzać silnym. Po drugie, to chińska mądrość zaleca, by przed przystąpieniem do działania rozważyć jego skutki. Nie sądzę, by powstrzymanie się nawet kilku setek Polaków od konsumpcji Coca-Coli, a zwłaszcza zrzucenie z nóg kilkuset par adidasów zrobiło na chińskim reżimie większe wrażenie.

Media, jak to mają w zwyczaju, obracają sobie taki temat jak łątkę jednodniówkę, najwyżej  dzień, dwa. Zachowują się jak dziecko, które zaniesie się miłością do szmacianej lalki, żeby zaraz porzucić ją gdzieś w kącie i przenieść wszystkie uczucia na inną. Tyle, że media nie są przecież, naiwne lecz przebiegłe jak łasica, co swą ofiarę „aby łudusi i łostawi”. Dlatego na media trzeba uważać  - na gwoździe w mózgu w szczególności.

Jeśli zaś chodzi o walkę o autonomię Tybetu, to życząc Tybetańczykom sukcesów, wolałbym , by miała jak najmniej wspólnego z  marketingiem i sprzedażą.


Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg