Nic tak nie uczy pokory, jak podróże – zagaił Gospodarz, człowiek starszej daty, u którego, jak co miesiąc, spotkaliśmy się na podwieczorku. Nie koniecznie do obcych krajów.
– To prawda – podjął Mecenas, znajomy Gospodarza. – Byłem ostatnio w Poznaniu. Na zjeździe rodzinnym…
– O, co za burżuazyjna tradycja! – rzuciła zaczepnie Pani Maria, właścicielka wciąż dobrze prosperującego zakładu kosmetycznego.
– Nie burżuazyjna lecz ziemiańska. Moja Rodzina pochodzi z Wołynia – wyjaśnił Mecenas nieco urażonym tonem
– A ile pokoleń uczestniczyło w zjeździe? – zapytał Gospodarz.
– Cztery. Najstarszy uczestnik miał 87 lat, najmłodszy miesiąc – odparł z dumą Mecenas.
– Ziemiaństwo: piękna tradycja – pochwalił Gospodarz.
– I cóż w tym Poznaniu? – zniecierpliwił się doktor P, znany socjolog i zawzięty miejski singiel.
– Okazało się, że w Poznaniu, przy odbiorze samochodu z parkingu – podjął Mecenas z narastającym wzburzeniem – wstęp na teren parkingu mają wyłącznie kierowcy.
– To znaczy, że trzeba okazać prawo jazdy?
– Nie. Po prostu, nie wpuszczają pasażerów. Muszą czekać na zewnątrz.
– Ale dlaczego?
– Bo regulamin nie zezwala.
– A przy wjeździe? – zapytał dociekliwie Gospodarz.
– Przy wjeździe nie było problemu. Ale był inny parkingowy – wyjaśnił Mecenas.
– A ja zauważyłam, że w Poznaniu nie ma tabliczek z nazwami ulic – stwierdziła Pani Maria. – Tam trudno gdziekolwiek trafić za pierwszym razem.
– Też była Pani na zjeździe? – zainteresował się dokor P.
– Nie. Na konferencji kosmetologicznej – wyjaśniła z dumą.
– Na domiar złego, w toalecie na stacji benzynowej nie było, Pani wybaczy, pisuaru – poskarżył się jeszcze Mecenas. – Nad miejscem, gdzie przedtem wisiał, przyklejono napis: „pisuar nieczynny” .
– Po angielsku? – zainteresowała się Pani Maria, która właśnie zapisała się na kurs języka angielskiego.
– Nie, po polsku – pospieszył doktor P. – Po angielsku nie musieliby pisać.
– Przyjdzie Euro, to będą musieli nie tylko pisać po angielsku ale i mówić. Nawet w pisuarach – zauważyła Pani Maria.
– Sugerują Państwo, że Poznań to miasto niegościnne? – zapytał Gospodarz.
– Ludzie są bardzo gościnni. Ale miasto chyba mniej – powiedziała Pani Maria.
– Co kraj to obyczaj, co miasto, to dziwactwo – uciął sentencjonalnie Gospodarz.
– Zgadza się – zgodził się doktor P. – Taki, na przykład , samorząd Jasła postanowił ściąć dąb posadzony podczas okupacji na cześć Hitlera. Chcą w tym miejscu zbudować rondo. Zastanawiają się jak je nazwać.
– W Jeleniej Górze usunięto genitalia posągowi jelenia, w Ustce zmniejszono lub powiększono komuś usta czy biust … – dodał Mecesnas.
– Jak to: komuś? – zaniepokoiła się Pani Maria.
– No, chyba patronce miasta.
– Najdalej posunęła się jednak rada miasta Łodzi – powiedział Gospodarz. – Zakazała psom szczekania .
– I łódzkie psy będą teraz miauczeć? – zaniepokoił się Mecenas.
– Chyba wystarczy, że będą cicho. Bo szczekanie ludziom przeszkadza – wyjaśnił Gospodarz.
– Mnie nie przeszkadza. Ale miauczenia nie znoszę – wyznał Mecenas.
– Proszę lobbować w lokalnym samorządzie. To się daje załatwić – poradził doktor P.
– Może w Łodzi. Albo w Warszawie. Krakowskie psy i koty się nie zastosują – stwierdziła Pani Maria, ponieważ pochodzi z Krakowa.
– No właśnie – przytaknął doktor P. – Wolność i samorządność nie polega na tym, żeby ustanawiać wciąż nowe prawa. Ważne czy i jak się z nich korzysta.
Zapadła chwila refleksyjnego milczenie.
– Weźmy taki … parytet – odważnie kontynuował doktor P.
– Aaa! No właśnie! Weźmy! – uradowała się Pani Maria.
– W konstytucji mamy jednoznaczny zapis o równych prawach obu płci –stwierdził Mecenas tonem zasadniczym.
– To zdecydowanie za mało! – zaprotestowała Pani Maria.
– No właśnie – przyznał doktor P. – Ustawa to chyba za mało, żeby psy przestały szczekać..
– Nawet zasadnicza? – uśmiechnął sie Gospodarz , zwracając się do Mecenasa.
– Nawet zasadnicza – potwierdził Mecenas, kiwając głową.