Drukuj
Odsłony: 2243

Władek był drobnym przedsiębiorcą. Bardziej drobnym niż przedsiębiorcą. Kręcił się. Tu taniej kupił, tam drożej sprzedał. Jak Rockefeller. Tylko spadku nigdy nie dostał. Zamiast tego  pędził bimber. Jak każdy, tyle, że na trochę większą skalę. Zbierał kartki na cukier i zamieniał na inny chodliwy towar, zwłaszcza  mięso albo wędliny. Pędził bez cudowania, według starej,  klasycznej formuły 1410. Dodawał tylko rodzynków do smaku. I trochę handlował. Przelewał do litrowych flaszek po mazowszance i naklejał kartkę w kratkę z odręcznym napisem „Ziuta”. Trzymał ziutę w nieczynnym pianinie.


Udzielał się także w podziemiu. Przenosił różne fanty przez zieloną granicę na czeską stronę i  z powrotem. W tajnym pokoiku, do którego wchodziło się przez szafę, przechowywał przez pół roku Hankę, towarzyszkę sztuki drukarskiej. Hance, za druk literatury podziemnej groziło 7 lat. Dlatego chłopaki z organizacji odbili ją z obserwacji w pobliskim zakładzie psychiatrycznym. Codziennie po zmroku Waldek wychodził z Hanką  na spacer. Rozmawiali o książkach, które odkładała dla niego Jadzia z  biblioteki publicznej, ciesząc się, że tak się wreszcie  rozczytał.


Władek miał bogate życie erotyczne, bogate słownictwo, pogodne usposobienie, dobre wyczucie pointy i dar  barwnego opowiadania. Był więc powszechnie lubiany. Przyjaciół nie miał. Ale znali go wszyscy. Bywali u niego nawet milicjanci. Dlatego panowała opinia, że potrafił wszystko załatwić. Nawet z czystej życzliwości. Najchętniej jednak za kartki na cukier. Starannie pielęgnował swoja legendę: urodził się w Powstaniu Warszawskim. Matka karmiła go śliną. Potem chorował na gruźlicę. I dlatego był na rencie.


Rentę też sobie załatwił. Pojechał na badania do  szpitala ze skrzynką bimbru. A kiedy personel wraz z pacjentami w różnym stanie, o kulach i na wózkach, wił się w radosnym korowodzie po korytarzach wszystkich pięter Władek zakradł się do pokoju lekarskiego  i wpisał sobie do karty wszystko, co potrzebne do renty. Na cito!   

Siedzieliśmy kiedyś u niego, kosztując ziutę  z nowego pędzenia. Zadzwonił telefon w przedpokoju. Władek przeprosił i poszedł odebrać.


Mieszkanko było nieduże a Władek należał do biznesmenów starszej daty, którzy rozmawiają przez telefon podniesionym głosem.

 

 

Odłożył słuchawkę.

 

Stanął w  drzwiach do pokoju i powiedział, drapiąc sie w głowęz namysłem.   

 

    
Tę podsłuchaną rozmowę okraszoną prawdziwą łaciną wspominam dziś z sentymentem. Nie powstydziłby się jej żaden poważny biznesmen. Bo w przedsiębiorczości najważniejsze jest dyskretne podtrzymywanie więzi z zaufanymi dostawcami.



Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg