Nie utrzymuję już kontaktu z bohaterami tej historii. Mam nadzieję, że żyją i są zdrowi. Dlatego, na wszelki wypadek, zmieniam niektóre imiona oraz szczegóły. Patryka poznałem we Wiedniu. Przyjechał na lotnisko:
wysoki, szczupły, przystojny mężczyzna w średnim wieku, o pociągłej twarzy, nieco przedwcześnie pooranej głębokimi bruzdami. Czarny jedwabny garnitur i czarna koszula dodawały mu powagi i elegancji, a długi, czarny, niedbale zarzucony szal i gęsta, czarna chmura przyprószonych siwizną włosów - tajemniczości.
Największe wrażenie zrobił jednak na mnie jego samochód: biały, lśniący chromowanymi listwami Mercedes 250C z beżową, skórzana tapicerką, drewnianymi okładzinami, białą ebonitową kierownicą.
Tak, pomyślałem, wchodzę w to: czarny garnitur i biały mercedes to moja najbliższa przyszłość.
W drodze Patryk opowiedział mi o sobie. Urodził się w Irlandii. Babka pochodziła z Polski, wyszła za Irlandczyka. Rodzice przenieśli się do Austrii, kiedy był dzieckiem. Studiował fotografię. Robił zdjęcia do magazynów i agencji. Został dyrektorem kreacyjnym jednej, potem drugiej. Od kilku lat był współwłaścicielem dużej wiedeńskiej sieciówki. Zaprosił mnie do Wiednia w ślad za propozycją, bym założył w Warszawie biuro tej agencji.
Po powrocie do Warszawy odkupiłem Mercedesa od Teścia. Nie białego, bo nie miał, lecz niebieskawego, w kolorze przysłowiowych majtek teściowej. Dalej wszystko potoczyło się niby podobnie, ale nie do końca. Zakładałem agencję w Warszawie, jeżdżąc na szkolenia „ on-the-job” do Wiednia. Przez blisko półtora roku. Nie mogliśmy porozumieć się na temat warunków współpracy oraz personelu i w końcu rozstaliśmy się. Ku mojemu zaskoczeniu, w stylu dalekim od jedwabnej elegancji. Nie porzuciłem jednak swojej wizji przyszłości. Próbowałem pozostać jej wierny jako dyrektor kreacyjny innej ważnej międzynarodowej sieciówki w Polsce. Tam zdobyłem pieniądze i sławę. Jeździłem w czarnym garniturze po całym świecie. Wymądrzałem się, jurorowałem na międzynarodowych festiwalach, zostałem nawet przewodniczącym jury festiwalu, któremu w pierwszej edycji przewodniczył mój były mentor Patryk.
Natomiast Burta poznałem we Frankfurcie nad Menem. Człowiek o niepokojąco spokojnym spojrzeniu. Potrafił długo patrzeć nie mrugając powiekami. Wydawał się bardzo zasadniczy i poważny. Ale przy bliższym kontakcie ujawniał ujmujące, nieco autoironiczne poczucie humoru. Krążyły o nim legendy. Podobno był kiedyś tak wielki, że aż się przegrzał. Spędził jakiś czas w kukuland, w szpitalu psychiatrycznym. Korporacja nie opuściła go jednak i po powrocie do zdrowia najpierw zajmował się szkoleniami, a potem kierował nowymi biurami agencji w krajach Europy Wschodniej. Zakolegowaliśmy się, kiedy opiekował się mną we Frankfurcie podczas wdrażania w obsługę kluczowego klienta. Podczas kolacji w gospodzie, gdzie Goethe popijał jabłkowym winem ulubione kartoflen z grine sose, Burt opowiedział mi historię swojego życia. Zanim się rozchorował, był szefem biura naszej agencji w Austrii. Prosperowali doskonale: wygrywali przetarg za przetargiem. Kosili największe marki, zdobywali największe trofea. Ale pracowali jak wariaci, dniami i nocami. Mieszkał przy tej samej ulicy, przy której mieściło się biuro. Coraz częściej nie chciało mu się wracać do domu. Spał w gabinecie. Życie towarzyskie toczyło się w gronie kolegów z agencji. Najbliżej przyjaźnił się z dyrektorem kreacyjnym. Jeździli na wspólne wakacje, z żonami i dziećmi.
Kiedyś stawali do przetargu na wielką spółkę państwową. Mieli silną konkurencję: wszystkie największe agencje w kraju i kilka z zagranicy. Stawka ogromna, wysoki prestiż i niebotyczny budżet. Nagle, na dwa dni przed prezentacją, dyrektor kreacyjny przeszedł do konkurencji razem z całą prezentacją. I wtedy Burt się załamał.
Upewniłem się: tak, ten dyrektor kreacyjny miał na imię Patryk.
Odtąd często zastanawiam się, czy u nas też tak kiedyś będzie. Jeszcze nie było, na razie nie jest, no to może nie będzie. Może minęły już takie czasy i takie zwyczaje. A może wszystko jeszcze przed nami.
*Felieton ukazał się w listopadzie 2009 w miesięczniku Brief w cyklu Gwoździem w mózg
Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg