Mark Twain twierdzi, że lepiej się zamknąć i pozwolić innym podejrzewać, że jest się głupcem, niż się odezwać i nie pozostawić co do tego cienia wątpliwości. Staram się jak najczęściej korzystać z tej cennej rady. Ale zastosować  ją en bloc byłoby dosyć trudno. Dlatego odzywam się tu tylko raz na miesiąc.  I chociaż felieton to nie kronika, nie  mam  odwagi  pominąć milczeniem wielkiej tragedii, jaka stała się naszym udziałem.


 Każda z 96 ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiej, każda z rodzin tragicznie zmarłych członków delegacji państwowej, zasługuje na głęboki żal i współczucie.  Każdej należy się taki sam żal, pełen szacunku i skupienia. Bez względu na funkcję, rolę, wiek i inne atrybuty demograficzne i społeczne. Bez względu na to, kogo znałem lepiej  lub znałem osobiście. Żal po jednych nie powinien przesłaniać żalu po pozostałych. Wobec tej śmierci wszyscy powinni być równi.
Ale tak się nie da.  Stosunki społeczne, obyczaj i media narzucają  inną strategię żalu. Osaczają żalem tłumnym, symbolicznym, narodowym. My, Polacy, mamy w tej mierze szczególnie duże doświadczenie i wiele dokonań. Od stuleci znacznie lepiej wychodzi nam wspólny żal niż wspólne budowanie dróg. Bo po wspólnym żalu przychodzi najczęściej czas szukania i piętnowania winnych oraz dzielenia schedy. Im bardziej skumulowany żal, tym większa bezwzględność we wzajemnym obarczaniu się odpowiedzialnością i zawłaszczaniu prawa do jedynie słusznego dziedzictwa. Dlatego , choć bardzo bym chciał, nie potrafię uwierzyć w wizję szlachetnego pojednania.   

Każdy z nas jest jednak kowalem swego żalu. Mimo emocjonalnej presji  medialnej i obyczajowej, mimo że  większość ulega żałości masowej, a na wizji płaczą nawet dziennikarze,  każdy powinien  zarządzać swoimi uczuciami na własny rachunek. Wprawdzie nie jest to u nas zadanie łatwe ale pojawiają się tu i ówdzie głosy  oporu przeciwko zbiorowej histerii martyrologicznej. Głosy pojedyncze, w prasie zagranicznej i na forach społecznościowych – ale są!     

Kultura europejska narzuca nam zasadę De mortibus  sed bene sed nihil -  o zmarłych albo dobrze albo wcale. Ponieważ milczenie jest sztuka trudną, korzysta się  powszechnie z pierwszej opcji, całkowicie zapominając o drugiej.  W jednym z egzotycznych plemion, które opisuje Bronisław Malinowski,  przed pogrzebaniem zmarłego żałobnicy wypominają mu wszystko, co mają za złe, obrzucają go obelgami i błotem. Z chwilą jednak, gdy zamknie się nad nim ziemia, nikt nie ma prawa powiedzieć o nim złego słowa.  Istnieje tez społeczność, w której obowiązuje wyłącznie nakaz absolutnego milczenia na temat zmarłych.

Oczyszczająca cisza. Może na tym polega nagroda wiecznego zbawienia?   Zwłaszcza, że po oficjalnym zakończeniu żałoby narodowej najbardziej dokuczliwy okazał się powrót reklam.

Peter Drucker stwierdził, że marketing jest wszystkim, wszystko jest marketingiem. I umarł.  

O tym, co w naszym życiu jest, a co nie jest marketingiem każdy z nas decydować musi we własnym sumieniu.

Tymczasem  Julian Tuwim  radzi:  Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz.



Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg