Drukuj
Odsłony: 2774

Złożyłem jakiś czas temu w telewizji publicznej propozycję scenariusza programu na temat  nowych polskich marek. Były to czasy nie tak dawne, kiedy zamiast bezosobowego Systemu Rejestracji i Oceny Propozycji Audycji Telewizyjnych (ROPAT) istniała jeszcze  w TVP możliwość rozmowy z żywym redaktorem, który nie tylko nie bał się spojrzeć  w oczy osobie spoza TVP czy nawet uścisnąć  jej rękę ale potrafił także dzielnie podjąć samodzielną decyzję. Tym razem, podobnie zresztą jak następnym, do współpracy nie doszło. Redaktor nie potrafił wyobrazić sobie, jak przedstawić markę  nie wymieniając jej nazwy i nie pokazując logo. Ja też nie.

 
Scenariusz został więc odrzucony  w obawie przed zarzutem ukrytej działalności   reklamowej,  wiążącej się z uzyskaniem przez dziennikarza bądź redakcję korzyści majątkowej lub osobistej od osoby bądź przedsiębiorstwa dążących do zamieszczenia przekazu reklamy sprawiającego wrażenie obiektywnej, j informacji redakcyjne, a polegającego  na służącym celom reklamowym lub promocyjnym przedstawieniu w słowach lub obrazach towaru, usługi, nazwy firmy czy działalności przedsiębiorców, prezentujących w sposób wprowadzający w błąd odbiorców przekazu, co do jej charakteru, celu i przeznaczenia. (Przytaczam w całości definicję  kryptoreklamy za Wikipedią. Jakże przejmująco przenika ją duch Biura Reklamy TVP.).  

Skąd się biorą  dupochrony? Ze strachu, podejrzliwości, zawiści, głupoty. I ze wszystkiego naraz.

Dzisiaj wystarczyłoby zapowiedzieć, że program zawiera produkty lokowane, cokolwiek to znaczy po polsku.  Zdaniem  Wikipedii – trudno powiedieć, że bezstronnym ale z  pewnością niezauważonym jeszcze przez BRTVP - lokowanie produktu (product placement) polega na nawiązywaniu do produktu w środku przekazu w taki sposób, żeby przemawiał on do podświadomości odbiorcy i zachęcał go do używania bez przekazywania oczywistej i otwartej reklamy.  Czyli zalegalizowane majdrowanie w naszej podświadomości? Tak czy owak, telewizje pobierają za ten legalny proceder  odpowiednią opłatę od lokowanych firm. I niech się widz „w swojej podświadomości” sam domyśla, co jest lokowane a co nie.

Telewizja publiczna podziela dzisiaj praktyki instytucji publicznych, gdzie rządzą w najlepsze rozmaite  dupochrony. Tymczasem nawet najsurowsze prawo i najdoskonalsze procedury nie zastąpią relacji międzyludzkich, zaufania i uczciwości ani nie wyeliminuja ryzyka błędnej decyzji.  Przede wszystkim zas, nie zwolnia decydenta od odpowiedzialności. Za decyzje słuszne i niesłuszne. Procedura nie chroni przed błedami ani przed nieuczciwością. Nader często stwarzając pozory bezstronności stanowi wygodną zasłonę dla kumoterstwa, korupcji lub niekompetencji.    

Jednym z przykładów są przetargi publiczne, w których rządzi najniższa cena. Od lat waidomo, że to kryterium  stwarza poważne zagrożenie dla jakości. Ale dla leniwego urzędnika najniższa cena jest najwwygodniejszym dupochronem. Nie trzeba myśleć ani podejmować decyzji. Wystarczy rozpoznawać cyferki.

Podczas  I Międzynarodowego Festiwalu Welcome w Gdyni, poświęconego realizacji trójkąta efektywności Brief’u w marketingu miejsc padło pytanie o powody niepowodzenia we wdrażaniu partnerstwa prywatno-publicznego, które z powodzeniem łączy doświadczenia i fundusze przedsiębiorców i samorządów w innych krajach europejskich. Pani Prezydent jednego z miast odparła, że to kwestia naszej mentalności.  Nie zgadzam się na taki wybieg. Mentalność, zwłaszcza narodowa, to powód na tyle niekonkretny i nieuchwytny, że można się nim zasłaniać przez całe dziesięciolecia.   Bardziej jestem skłonny przychylić się do opinii Piotra Voelkela, przedsiębiorcy z Poznania, który dzieląc się swoimi praktycznymi  doświadczeniami na temat partnerstwa prywatno-publicznego zauważył, że jedną z podstawowych barier na jakie trafiaja próby nawiązania takiego partnerstwa  jest podejrzliwość i zawiść. Urzędnicy nie są skorzy do  współpracy partnerskiej, ponieważ zgoda rodzi podejrzenie, że skoro urzędnik zgodę dał, choć nie musiał, to znaczy, że wziął.

A przecież dobrze wiemy, że jeśli zgody nie dał, to wcale nie znaczy, że nie wziął.



Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg