Moja Dobra Znajoma, która mieszka w podmiejskiej dzielnicy domków jednorodzinnych,  opowiadała mi ostatnio o  sklepach spożywczych w swojej okolicy: „Mamy trzy sklepy  spożywcze: najbliżej, około trzy minuty, mam do Pana Marka. Nieco dalej, przy dawnym skrzyżowaniu za przejazdem kolejowym, są delikatesy.  A mniej więcej w środku sklep  U chłopców.

O tym w środku mawiano  z początku  U pedałów. Potem U gejów.  Dzisiaj mówi się o nich z uznaniem i szacunkiem.  Sklep U chłopców, choć nieduży, jest nowoczesny,  drogi, luksusowy, z produktami wyszukanymi, wysokiej jakości, i w dodatku ze smaczną garmażerką. Obsługa uprzejma lecz bez przesadnej  wylewności. Na co dzień zatrzymują się przy nim właściciele luksusowych suwów. Pozostali zaglądają tam wtedy, gdy trzeba podjąć gości czymś specjalnym.


Delikatesy na dawnym skrzyżowaniu, kiedyś oblegane, sprzedano ostatnio  sieciowemu dyskontowi. Straciły na popularności odkąd wiadukt wybudowany nad torami z funduszy unijnych zmienił trasę powrotów mieszkańców do domu i zepchnął sklep na ubocze. Jedyną jego zaletą jest dziś to, że jako jedyny sklep w okolicy jest  otwarty do wieczora także w sobotę i niedzielę. 

Natomiast Pan Marek miał  sklep od zawsze. Budynek nie był zbyt okazały. Ot, standardowy, parterowy  kanciak z pustaków.  W środku zwykłe drewniane i metalowe półki. Na nich wszystkie podstawowe produkty spożywcze, warzywa i owoce.  Za ladą w chłodni kilka gatunków wędlin i mięsa. Pan Marek był otwarty od siódmej do piętnastej. Pracowali razem z żoną,  Panią Halą. Mieszkali w blokach za torami. Wstawali o piątej, kupowali warzywa, przyjeżdżali o szóstej, przyjmowali dostawy pieczywa, mięsa i prasy do siódmej i  otwierali sklepik. Chodziłam do nich codziennie z psem po gazety i świeże bułki. Można było zamówić dowolny rodzaj mięsa na dzień następny.  Zamykali o piętnastej, bo jechali na działkę za miastem. Nawet w zimie. Mieli tam domek z ogródkiem. Pan Marek pracował w ogródku albo w warsztacie a Pani Hala malowała obrazy.  W lipcu i sierpniu oraz podczas świąt i ferii sklep był nieczynny. Właściciele podróżowali wtedy po świecie. Kiedyś przyszłam do sklepu z torbą na zakupy, na której wydrukowane były nazwy największych miast świata. Torba bardzo spodobała się Pani Hali. Czytała kolejno nazwy miast, komentując:  – Tu byłam, nic takiego, przereklamowane.Tu też byłam, przepiękne miasto! Tu nie byłam, tu też nie, ale jedziemy w lecie. A tu byłam,  i muszę tam jeszcze wrócić.
 
Pani Hala lubiła się zwierzać i lubiła słuchać. Wiedziała o swoich klientach prawie wszystko, zawsze o cos zapytała, a to  o zdrowie, a to o postępy dzieci w szkole. Pan Marek, mniej rozmowny,  zawsze witał się pogodnie i ładnie się uśmiechał. A kiedy mój pies wyrwawszy się  w długą do lasu po powrocie tracił głowę, to zawsze czekał na mnie  pod sklepem Pana Marka.
 
Pan Marek i Pani Hala już nie prowadzą sklepu. Po trzydziestu latach postanowili przenieść się do domu z ogródkiem.  Pani Hala zrobiła się na blond i większość czasu poświęca malowaniu obrazów. Pan Marek remontuje stare lampy naftowe. Nadal podróżują. Do dziś wspominamy sklep Pana Marka i Pani Hali z sentymentem.  Interes odkupił Pan Jarek, który sprzedawał kapcie na bazarze i zawsze marzył o spożywczaku z alkoholem.  Zrobił generalny remont, zmodernizował, rozbudował, wstawił nowe plastikowe koszyki i nowe półki z płyty drewnopodobnej,  zatrudnił dwie młode, atrakcyjne  sprzedawczynie, które nie rozmawiają z klientami o duperelach  lecz w pełnym skupienia milczeniu stukają tipsami w klawisze kasy fiskalnej. Wprowadził dużo gatunków alkoholu, ograniczył do opłacalnego minimum asortyment pieczywa, mięsa i wędlin. Wyrzucił gazety, bo się nie opłacają.  I zmienił nazwę na „Twój Sklep Spożywczy”, którą umieścił na wielkim szyldzie nad wejściem. Ogrodzenie sklepu obwiesił  kolorowymi banerami reklamowymi.  Razem z moim psem omijamy sklep Pana Jarka szerokim łukiem.”
   
Lokalna struktura podstawowego zaopatrzenia  w produkty spożywcze dobrze ilustruje codzienne obcowanie konsumenta z marką. Jak widać, marka silna nie musi być duża.  I vice versa:  duża wcale nie musi znaczyć, że silna. Silna marka potrafi ukorzenić się  tak mocno w konsumenckiej głowie, że żyje nawet wtedy, kiedy już jej nie ma na rynku. Jak marka pana Marka.
 
 
Leszek Stafiej
Gwoździem w mózg
Lipiec-Sierpień 2013

Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg