Drukuj
Odsłony: 2916

Mój Przyjaciel Andrzej Z., który jest pustelnikiem świeckim – mieszka samotnie w górach i nie używa internetu, przyjaźni się tylko z tymi, z którymi mógłby walczyć pod Monte Casino. Bardzo mi to pochlebia. Trzeba jednak przyznać, że w dzisiejszym zcybernetyzowanym świecie przydatność takiego szlachetnego kryterium ograniczona jest do środowisk pustelniczych.

Mimo że nie każdy znajomy na Facebooku, LinkedIn, Google+ czy Goldenline musi od razu być przyjacielem („nie od razu, miła, nie od razu”), to jednak media społecznościowe nie tylko ułatwiają lecz także wymuszają zawieranie rozmaitych znajomości, od bliskich po dalsze, nieproszone, przypadkowe i niepożądane, a zwłaszcza jednostronne i niezidentyfikowane. Nie wierzę, by którykolwiek z posiadaczy 1000+ wirtualnych znajomości potrafił rozpoznać w realu choćby połowę swojej kolekcji. Rozumiem, że nie każdy jest w stanie oprzeć się pokusie popularności. Sam śledziłem ostatnio w napięciu liczbę lajków, którymi opatrzono moje nowe, wiosenne zdjęcie profilowe. Dostało mniej niż poprzednie, chociaż było znacznie lepsze. To znaczy, że tracę na popularności wśród moich obecnych znajomych. Może przydałby mi się jakiś audyt znajomości. Znam osoby – dorosłe osoby – które z czystej próżności gotowe są przyjmować na portalu zaproszenia do zawarcia znajomości z nieznajomymi tylko po to, żeby mieć ich więcej na koncie. I nie mówię o portalach randkowych, bo na nich znam się słabo. Spotkałem ostatnio w warszawskim Barze Studio pewną blondynkę o bardzo przyjemnej powierzchowności, która uśmiechała się do mnie sympatycznie, podczas gdy ja, odwzajemniając jej uśmiech, synchronizowałem panicznie swoją pamięć fizyczną, pamięć urządzeń stacjonarnych oraz mobilnych w poszukiwaniu jakiejś podpowiedzi, skąd mógłbym ją znać. Bezskutecznie. Niewykluczone zresztą, że uśmiechała się do kogoś, kto stał za moimi plecami. Tak czy owak, jakaś selekcja jest niezbędna. Człowiek społecznie zrównoważony posiada zazwyczaj pewien krąg (Amerykanie do 150) dobrych znajomych, do którego z wiekiem dołącza coraz mniej osób, a część nawet się wykrusza. W wirtualu jest inaczej. Im dłużej żyjesz na FB, tym większym stajesz się celebrytą. Do znajomości zapraszają zarówno starzy znajomi i rodzina – rodzeństwo, dzieci, kuzyni, aktualni i byli partnerzy lub partnerki – jak też znajomi przygodni, wielbiciele i wielbicielki, studenci, słuchacze, czytelnicy, widzowie, klienci, sprzedawcy, usługodawcy i inni. Jasne, że każde zaproszenie do znajomości można zignorować. Ale wtedy wisi na stronie jak wyrzut sumienia. Można je też po prostu odrzucić. Oba wyjścia wydają się jednak zbyt brutalne i prostackie. Dlaczego miałbym tak grubiańsko traktować kogoś, komu zależy na zawarciu znajomości właśnie ze mną? Tym bardziej, że taka znajomość nie wymaga szczególnych starań. Kiedyś zawarcie znajomości wymagało pewnej odwagi: trzeba było znaleźć i przedstawić powód spotkania, doprowadzić do niego, umyć się, uczesać, ubrać, spojrzeć w oczy, powiedzieć coś rozsądnego, przekonać, że dalsza znajomość ma sens. I podjąć ryzyko wygłupienia się oraz porażki. Dzisiaj nie ma żadnego ryzyka. Można zawrzeć znajomość pod pseudonimem i w ciemno, bez zdjęcia, z awatarem. Nawet nie trzeba nic pisać. Wystarczy kliknąć ikonkę. Dlatego zazwyczaj pytam: "Dlaczego ja? Czy już się znamy, czy dopiero mamy się poznać?". Odpowiadają różnie lub wcale. Najciekawsze odpowiedzi: „Poznaliśmy się na plaży”. „Rozmawialiśmy w pociągu relacji Przemyśl – Szczecin w roku 1983”. „Byłem na pana wykładzie”, „Widziałam pana w telewizji”. W zależności od odpowiedzi wchodzą do grona wybrańców lub nie. Tymczasem minęło kilka dni zanim mogłem odetchnąć z ulgą, widząc wspomnianą wcześniej blondynkę wśród gości pewnego przyjęcia. Kiedy zagadnąłem ją na temat naszego spotkania w Barze Studio zrobiła wielkie oczy: po pierwsze, nigdy nie była w tym barze, a po drugie, widzi mnie po raz pierwszy w życiu. Może więc blondynka z baru była znajomą z fejsbuka. Gdyby przypadkiem natknęła się na ten felieton, bardzo proszę o kontakt.

Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg