Kiedy w roku 1992 wraz z Jagną Skoczylas i Andrzejem Kijanowskim, założycielami pierwszego studia nagrań w Radiu Zet, otworzyliśmy Studio 1 przy Mochnackiego 4 w Warszawie, postanowiliśmy reklamować tam między innymi premiery teatralne, najpierw warszawskie, a potem z całego kraju. 

Wynegocjowałem więc z ówczesnym dyrektorem Biura Reklamy Polskiego Radia Krzysztofem Lipińskim 25% zniżki na reklamy poświęcone wydarzeniom kulturalnym. Uzbrojony w niepodważalne argumenty wkomponowane w przekonującą prezentację wraz z propozycją pełnej obsługi radiowych kampanii reklamowych - nagrania na próbach, copywriting z wykorzystaniem tekstów scenicznych, najwybitniejsi aktorzy, misja popularyzatorska, rachunek ekonomiczny - wyruszyłem na kilkutygodniowy podbój teatrów warszawskich. Odwiedziłem wszystkie, a było och bodaj 17. Zetknąłem się z wieloma sławnymi twórcami,  dyrektorami i animatorami kultury. Wielu poznałem osobiście, innych tylko telefonicznie lub korespondencyjnie, a innych wcale. Wśród tych ostatnich był nie kto inny jak pracujący wówczas w Teatrze Powszechnym Grzegorz Kiszluk, dziseaj Redaktor Naczelny magazynu Brief,którego niniejszym, korzystając z tej okazji bardzo serdecznie kursywą pozdrawiam: Łubu-dubu. 

Tymczasem minął miesiąc, potem drugi. I nikt nie skorzystał z mojej propozycji. Ani jeden teatr. Kiedy już lizałem rany na swoim obolałym ego, utyskując na marketingową niedojrzałość percepcyjną elit, zadzwonił telefon. Dzwoniono z Teatru Polskiego z wiadomością, że chce się ze mną spotkać jego ówczesny dyrektor, dziś już nieżyjący Kazimierz Dejmek, wybitny reżyser teatralny, znany powszechnie przede wszystkim jako twórca historycznej marcowej inscenizacji  Dziadów, choć nie był to jego jedyny powód do chwały. Stawiłem się niezwłocznie. Dyrektor Dejmek, przywitał mnie z głębi chmury dymu z papierosów Carmen, które palił bez przerwy w zwykłej szklanej lufce ( odrywając filtr), i oznajmił w krótkich żołnierskich słowach, bo w obejściu był szorstki, że zamierza skorzystać z mojej oferty. Kiedy po uzgodnieniu formalności zapytałem w nieopanowanym odruchu euforycznej odwagi, co skłoniło go do decyzji tak słusznej, a niezwykłej wobec odmowy pozostałych teatrów, odpowiedział pytaniem: 

- Czy ma Pan coś wspólnego z ogrodnikiem Leszkiem Stafiejem z Rzeszowa?

- Tak, to mój wuj – odparłem z uzasadnioną dumą, bo Wujek Leszek, zmarły kilka lat wczesniej, był zawsze w naszej Rodzinie, a dla mnie, jako mój imiennik, w szczególności, postacią tajemniczą, intrygującą, barwną i niezależną. Widywałem się z nim wprawdzie tylko w dzieciństwie i to rzadko, podczas wakacji, ale za to podkochując się za każdym razem w jego córce, nieco starszej ode mnie kuzynce Ani. 

- A dlaczego Pan pyta?

- Bo tuż po wojnie pracowałem u Pańskiego Wuja. To był mądry człowiek. Kiedy martwiliśmy się, że komuniści doszli do władzy, wytłumaczył nam, że komuniści walczą z analfabetyzmem, więc ludzie zaczną wkrótce czytać książki, z których dowiedzą się w końcu, że komunizm należy obalić. I miał rację. 

Kampania Teatru Polskiego w Warszawie odniosła oszałamiający sukces i dostarczyła wszystkim niezapomnianych wrażeń twórczych. Współ pracowaliśmy z Teatrem przez kilka kolejnych  sezonów, jeszcze  długo po tym, jak Dyrektor Dejmek przeniósł się do Ministerstwa Kultury. 

Od lat opowiadam tę anegdotę przy różnych okazjach, ale dopiero w ubiegłym roku wziąłem się na śmiałość, żeby wprowadzić ją w ponowny obieg marketingowy. Okrasiłem nią mianowicie ofertę nowego programu telewizyjnego, którą składałem ówczesnemu dyrektorowi rozrywki programu pierwszego TVP, Piotrowi Dejmkowi, synowi wielkiego reżysera. Niestety, nie było mi dane przekonać się, jak okrasa działa, bo Piotr Dejmek odszedł z telewizji wraz z Janem Dworakiem. Czyż to nie kojący dowód na to, że światem nadal rządzą znajomości i układy.. 

Rządzą od pokoleń, od tysięcy lat i rządzić będą. Pychą jest twierdzić lub sądzić, że powinno być inaczej. Rzecz w tym, by układać się z dobrymi i w słusznej sprawie.