Drukuj
Odsłony: 2158

Wańka-wstańka wcale nie zginła. Tyle że zamiast w sklepach zabawkowych, występuje dziś w świecie ludzkich zachowań.

Pamiętam taką zabawkę z wczesnego dzieciństwa: uśmiechnięty plastikowy bałwanek, dwie plastikowe kule, dolna z ciężarkiem w środku. Ciężarek sprawiał, że choćbym nie wiem jak starał się przewrócić bałwanka, on zawsze z uśmiechem wracał do pionu. Zabawka nazywała się wańka-wstańka.


Z przyjemnością stwierdzam, że mimo iż od czasów dzieciństwa dzieli mnie już prawie pół wieku, wańka-wstańka wcale nie zginła. Tyle że zamiast w sklepach zabawkowych, występuje dziś w świecie ludzkich zachowań. Pod tym względem wszędzie jej pełno i w każdej branży — od polityki po reklamę. I, jak to ma w zwyczaju, raz jest, a raz jej nie ma, a nawet jak już jest, to nie od razu się ujawnia. Bo najpierw sprawia takie wrażenie, jakby niczym się od nas nie różniła. Dopiero kiedy okaże się, że nic nie robi, nic nie potrafi, do niczego się nie nadaje albo za co się weźmie, to zaraz spieprzy, że jest po prostu zwykłą zmyłką; dopiero kiedy się jej pozbędziesz, kiedy zostanie wylana, kiedy już pożegna się wylewnie i bez żadnego wstydu, by wkrótce, jak gdyby nigdy nic, pojawił się w sąsiedniej firmie, przeważnie u konkurencji, znowu w pionie, znowu z uśmiechem, znowu na odpowiedzialnym stanowisku, tym razem nawet bardziej odpowiedzialnym niż poprzednio oraz, ma się rozumieć, z wyższym wynagrodzeniem - dopiero wtedy wiadomo, że mamy do czynienia z wańką-wstańką.

Zawsze przychodzą z godnym pozazdroszczenia c.v. Z oczywistych względów za każdym razem c.v. jest coraz lepsze. Są prawdziwymi mistrzami rozmów kwalifikacyjnych. Mają wyjątkowo wysoką samoocenę. Uważają się za jednostki wyjątkowo twórcze, doskonale współpracujące w zespole. Robią doskonałe pierwsze wrażenie. Czar pryska w chwili, gdy powierzy im się wykonanie pierwszego odpowiedzialnego zadania. Ale jeśli pod pozorem zdobywania doświadczeń przez pierwsze trzy miesiące próbne uda im się uniknąć konfrontacji z zadaniami, to nawet wówczas, gdy w końcu wyjdzie szydło z worka, zostają w firmie przez następne trzy miesiące, bo z każdym miesiącem trudniej się ich pozbyć.
Każdy pracownik utrzymywany dłużej niż miesiąc to inwestycja. A każda inwestycja swoim trwaniem podtrzymuje nadzieję na zwrot zainwestowanych środków. „Nowym” powierza się więc najpierw zadania mało istotne, przy pomocy których trudno weryfikować ich przydatność do funkcji. Zespół szybko przyzwyczaja się do obecności „nowego”, bo każdy przeważnie robi swoje. I trzeba naprawdę wielkiej wpadki albo nie lada olśnienia ze strony szefa, by darmozjada w końcu sczyścić.

Ale kiedy siś ich już sczyści i pogoni, to oni mają już za sobą półroczny lub blisko półroczny staż w firmie. A jeśli firma dobra, to po wyrzuceniu nawet nie muszą ran lizać. Od razu mają się czym chwalić. I bez trudu znajdują następnego jelenia, który z entuzjazmem ich zatrudnia.


Wańki-wstańki to woda na młyn i świeże mięso dla łowców głów, którzy rzadko biorą odpowiedzialność za więcej niż dwa miesiące dokonać swych pupilów.
Wańki-wstańki stanowią też żywe szyderstwo z sentencji: Co cię nie złamie, to cię wzmocni. Są pasożytem i zakałą postępu. Dlatego należy się ich wystrzegać. Chociaż może niekoniecznie trzeba je tępić. W końcu w demokracji każdy powinien mieć szansę pobyć sobie choćby i marszałkiem. Byle nie za długo.

Kusi mnie, rzecz jasna, by sypnąć sobie nazwiskami. A miałbym skąd brać. Niech się jednak nie martwią ci, którzy wiedzą, że ich właśnie mam na myśli: nie sypnę. Od pewnego czasu nie robię tego nawet wówczas, gdy na wańkę-wstańkę natknę się na korytarzu w firmie jakiegoś znajomego, a ona wita mnie wylewnie. Bo jeśli mam rację, to wańka-wstańka wkrótce sama wyleci. Najdalej za pół roku. A jeśli nie wyleci, to może nie mam racji.


Poza tym, na szczęcie dla mnie i dla nich, nie wszystkie wańki-wstańki przeszły przez moje ręce. Ale na wszystkie mam oko. śledzę ich ruchy, notuję kolejne tytuły i pozycje, próbuję przewidzieć, gdzie pojawią się następnym razem. Czy będą zakładać nową gazetę, nową agencję czy może radio? Czy pójdą w prezesy, ministry, ambasadory, czy może tylko w dyrektory? A może zaczną już pisać wspomnienia?


No, przyznajcie sami, że jak się dobrze rozejrzeć, to wokół roi się od waniek-wstaniek. Ja sam mam nieodparte wrażenie, ze już kiedyś pisałem ten felieton. A kiedy patrzę w lustro, to wydaje mi się, że bardzo dobrze znam ten uśmiech w pionie.

Leszek Stafiej - Brief - Gwoździem w mózg