Mam wrażenie, że marketing więzi i relacji jest sprzeczny z obyczajami panującymi w życiu publicznym naszego kraju – zagaił nieśmiało Magister.

Mój Dobry Znajomy, człowiek  kulturalny, obejrzał ostatnio spektakl To idzie młodość w warszawskim Teatrze Współczesnym.

Oskary polskiego biznesu rozdane, dobiegają do mety Gazele biznesu.

Opierałem mu się dzielnie przez kilka tygodni. Udawałem, że mnie nie dotyczy. Puszczałem mimo uszu  medialną wrzawę. Unikałem publicznych wypowiedzi. 

Przychodzi do Ciebie kolega z pracy. Jest twoim podwładnym.  – Chcę ci powiedzieć coś ważnego – mówi. –

Moja Dobra Znajoma mieszka na obrzeżach Warszawy.  Do pracy dojeżdża zazwyczaj  Mazowieckimi Kolejami Państwowymi.

Znowu podróżowałem po naszej umęczonej ojczyźnie. Duże zmiany w infrastrukturze: nowe drogi, ronda, rozjazdy, osiedla i supermarkety. Ruch też duży: jeżdżą, kopią, budują, burzą lub remontują.

    Położył się Dyzio na łące,
    Przygląda się niebu błękitnemu
   

Ten felieton jest o wpadkach i błędach, krętactwie i zacieraniu śladów.

Z początkiem  września właściciel sklepiku na rogu mojej ulicy, gdzie dotychczas były  tylko wędliny,  wprowadził do sprzedaży pełen asortyment artykułów spożywczych. Z przyjemnością postanowiłem, że  zamiast  chodzić do czterech różnych sklepów,  będę kupował wszystko u niego.

Nie wiem, jak jest teraz, ale kilka lat temu czytałem, że w Warszawie mieszka zaledwie 20% urodzonych warszawiaków. Reszta to tzw. ludność napływowa. Skoro tak, to ciekawe, czy reszta Polski nie lubi wyłącznie tych rdzennych, czy także tych  80% przyjezdnych.

Przegraliśmy przetarg. Nie pierwszy i nie ostatni. Jak zwykle, klient  nie zawiadomił,  że wybrał kogo innego. Nie wiemy też ilu i jakich mieliśmy konkurentów.

To przypadek  często podsuwa  pomysły na twórcze rozwiązanie problemu.

Inwestorzy polscy szacują, że łapówki stanowią dziś 15-20% kosztów całej inwestycji, czyli około jednej piątej.

Świat  kręci się  dziś tak szybko, że  trudno się połapać. Osacza   nas  nadmiar   informacji.

Lubię rozwiązywać problemy. Zwłaszcza cudze. Na każdy  problem reaguję twórczym pobudzeniem. Kiedy ktoś zwierza mi się z kłopotu, natychmiast spieszę z cenną radą.

Piszę ten tekst tkwiąc jeszcze po uszy w poprzednim tysiącleciu. Nie wiem, czy przetrwaliśmy bombę milenijną. Być może nie. Może nie ma już nikogo i nikt tego nie przeczyta. Gdybyśmy jednak  przetrwali, proponuję uważnie  rozejrzeć  się wokół.

Jeździłem po kraju i podziwiałem owoce pracy ministra Jerzego Wiatra  w zakresie propagowania wśród ludności informacji na temat Unii Europejskiej. 

Już po raz dziewiąty byłem na festiwalu Golden Drum w Portoroż, Słowenia. Czytelnikom, którzy po tym zdaniu opuszczają nasz felieton serdecznie dziękujemy.

Już po raz dziewiąty byłem na festiwalu Golden Drum w Portoroż, Słowenia.  Czytelnikom, którzy po tym zdaniu opuszczają nasz felieton serdecznie dziękujemy.

A czymże innym jest wykorzystanie dzieci do reklamowania produktów, z którymi nie mają nic lub mają niewiele wspólnego? 

Mój dobry znajomy opowiedział mi taką oto  historię: pewnego dnia zadzwoniła do niego Koleżanka. Koleżanka mu się podoba, lubi ją i ceni, chociaż widuje się z nią sporadycznie, znacznie rzadziej niż by chciał.

Jak co roku, w grudniu,  trwają poszukiwania prawdziwego Świętego Mikołaja. Szukamy go wśród tysięcy kiczowatych  gnomów i krasnali, którymi – jak robactwem - zaroiły się ulice i supermarkety miast i wsi.

Wpadł mi  w ręce zeszyt „Gazety wyborczej” z cyklu Szkoła z klasą. Zeszyt nosi tytuł  Myślę więc jestem. O, coś dla mnie, pomyślałem - bo lubię się czasem zamyślić.

Mój znajomy socjolog twierdzi, że kultura nie nadąża dziś za szybkim tempem rozwoju technologicznego. Nie tylko zanikają stare praktyki i obyczaje, ale nie zdążają powstać  nowe.

Moja dobra Znajoma ma dom na skraju małej wioski na Mazurach. Spędza tam cieplejszą połowę roku.

Jechałem sobie samochodem do Wałbrzycha na walne zgromadzenie akcjonariuszy. Koniec tygodnia, miła, jesienna aura łagodziła tradycyjną niedrożność trasy Warszawa-Wrocław. Tuż przed Bełchatowem wstąpiłem na stację benzynową oflagowaną tymczasową tożsamością Polskiego Koncernu Naftowego.

Jeszcze niedawno na Superexpresie psy wieszano, że prymitywny tabloid. Dziś, na tle nowej konkurencji,  to zaskakująco ambitny dziennik dla wyrobionych i wymagających czytelników.

Siedzimy na murku w pierwszym kwietniowym słońcu i pijemy piwko: sąsiad Benek florysta (przecież nie ‘kwiaciarz’), Andrzej - dyrektor znanej firmy szkoleniowej, który znowu mieszka z Mamą, Piotrek - właściciel małej myjni za rogiem, Bogdan, syn Dozorcy - dziś sam Dozorca, Pan Włodek, rencista spod siódemki, który jak zwykle się do nas przysiadł, i ja.

Odwiedził mnie znajomy John z Londynu. Dawno nie był w Warszawie. Zachwyciły go zmiany: tyle nowych domów, mostów, pełno młodych, kolorowych ludzi, eleganckie witryny, niezłe auta i dużo zieleni.

Pewien mój dobry Znajomy żalił się, że tegoroczne święta nie najlepiej się dla niego skończyły.

Była pierwsza połowa lat osiemdziesiątych. Mieszkało się wtedy przeważnie w blokach z wielkiej płyty. Na jedenastym piętrze były cztery mieszkania.

Co ja mam w twarzy? No, co ja mam w twarzy? – pytają męskie podobizny  z billboardów wyborczych. Cóż  za imponujący legion wybitnych indywidualności  osacza nas jak okiem sięgnąć od morza do Tatr.

- Żyjemy w zmianie – cieszy się Jac Jakubowski, psycholog biznesu, animator społeczny. – W organizacji uczącej się najważniejsza jest gotowość do zmiany.

Kiedy  mój czteroletni siostrzeniec przegrywa, to albo wpada w furię  albo obraża się na wszystkich. Jego starsza o dwa lata siostra zawsze szuka winnych swojej porażki.

Gdyby nie Coca-Cola i Adidas, nie miałby dość śmiałości pierwszy miesięcznik marketingu i sprzedaży Brief, by  wypowiadać się na temat  autonomii Tybetu, zwłaszcza  tu, na tej skromnej, ostatniej stronie. 

Żaden klient nie kupi reklamy, której nie rozumie, ani reklamy, której nie lubi.

Można powiedzieć, że reklama obiecuje znacznie więcej niż powinna.

Wciąż uczymy się smaku. Brakuje go wielu ważnym i pożytecznym dziedzinom naszego życia - od polityki po sądownictwo i służbę zdrowia.

Kiedy to czytasz, Czytelniku, słowo się rzekło, kobyłka u płota, widziały gały co brały, emocje opadły, klamka zapadła - mamy nowego Prezydenta.

Wielu opiniotwórców, w tym dziennikarzy, nadal traktuje reklamę jak temat, o którym nie mówi się w dobrym towarzystwie, a jeśli się mówi, to w dobrym tonie jest mówić źle.