Dziadek umarł znienacka. Z kotem na kolanach w fotelu przy oknie, z widokiem na jesienny ogród. Jeszcze wczoraj żył i dowcipkował: - Lepiej mieć Parkinsona niż Alzheimera. Bo lepiej trochę wylać, niż zapomnieć wypić.

A dzisiaj już go nie było.

         Miał Parkinsona, to prawda. Trzęsły mu się nogi i ręce. Dlatego nie lubił wychodzić z domu. I dlatego nie miał psa, tylko kota. Kot nazywał się Kot i był wierny, jak pies. Nie odstępował Dziadka na krok. Tak jak Dziadek kota.

         Umysł miał Dziadek wciąż jasny jak kryształ i ostry jak brzytwa, wiedzę wszechstronną, jak przystało na przedwojennego erudytę, który, niezależnie od profesji, uczył się greki i łaciny - a Dziadek był bibliotekarzem – i przeczytał wszystko, co przeczytać warto, rzucał cytatami jak z rękawa, znał się na wszystkim, zwłaszcza na ludziach. Od śmierci Babci mieszkał sam. Gotowała mu opiekunka. Miał jednak wielu przyjaciół, z którymi grywał w karty albo w szachy, popijając i zawzięcie przy tym dyskutując. Był mistrzem ciętej riposty. Mimo ośmiu krzyżyków z okładem pamiętał więcej niż inni. I nie trzeba mu było tłumaczyć dowcipów.

         Kochaliśmy Dziadka. Wiadomo było, że im dłużej żyje, tym szybciej umrze. No ale przecież nie znienacka, tylko, jak to u Dziadka, w odpowiednim, starannie przez niego wybranym momencie. To dlatego tak się z nami droczył, że musimy uważać, bo testamentu wciąż jeszcze nie spisał.

         Często powtarzał, że ważniejsza niż sprawiedliwość jest w życiu słuszność. Dlatego, mówił, są cztery sposoby dzielenia spadku. Sposób pierwszy, to podział po uważaniu. Kto żył, jak należy - pracowicie, uczciwie i oszczędnie, dzieląc się i pomagając innym, temu zapisuje się najwięcej. A utracjuszom, nierobom i egoistom – najmniej albo nic. Drugi sposób, to podział majątku na tyle równych części, ilu spadkobierców, mniej więcej po równo. Jak jeden dostaje willę z ogródkiem, to drugi działkę nad Bugiem i porsche. Sposób trzeci polega na tym, że trzeba wszystko sprzedać, a pieniądze podzielić. Równo albo po uważaniu.  Natomiast czwarty sposób jest najprostszy: oddajesz wszystko na Kościół. A opcja dla niewierzących: na psi azyl.

         Znając przewrotną naturę Dziadka, właśnie tego ostatniego sposobu się obawialiśmy. Wprawdzie było nas z Ojcem tylko dwóch do podziału, ale woleliśmy nie igrać z ogniem.  Dlatego zachowywaliśmy się lepiej niż chcieliśmy. Nawet wobec kota.

         Kiedy ochłonęliśmy nieco po pogrzebie i z dojmującym smutkiem poczuliśmy, że Dziadka naprawdę już nie ma, odważyliśmy się z Ojcem zajrzeć do jego mieszkania. I do Kota. Nie zdarzało nam się bywać tam pod nieobecność właściciela, więc poruszaliśmy się niepewnie. Kot przyglądał nam się podejrzliwie. Oswoiwszy się z opustoszałym wnętrzem zaczęliśmy dyskretnie rozglądać się za testamentem. Nie rzucił nam się w oczy na biurku w gabinecie, jak to często pokazują na filmach. Szukaliśmy go w szufladach biurka, w kredensie, w szafie, pod bielizną w komodzie, nawet w kuchni. Na próżno. Ojciec zadzwonił nawet do znajomego notariusza. Czy Dziadek złożył u niego testament? Nie, nie złożył. Cały Dziadek!

        W tej sytuacji Ojciec wyjął z szuflady biurka czystą kartkę papieru i na kuchennym stole, którym kazał mi trząść – Dziadek miał przecież Parkinsona - wiecznym piórem Dziadka marki Parker zapisał mi cały dziadkowy majątek, po czym złożył u dołu zamaszysty podpis Dziadka.

         -- Uczyłem się go podrabiać przez całe życie, ale nigdy dotąd nie miałem okazji, żeby to wykorzystać.

         Przed wyjściem nakarmiłem Kota i wstąpiłem do łazienki, żeby opróżnić kuwetę.

         Pod kuwetą znalazłem kopertę. Na wierzchu, koślawo jak podczas trzęsienia ziemi, było napisane: „Wiem, że to Ty. Dziadek”